czwartek, 27 czerwca 2013

Rozdział XIV

- Słuchaj! Weź Mat'a, Drake'a, Harry'ego, Sophie i April i idźcie do parku, bądźcie tam przy fontannie. Tylko szybko. - podsumowałem i rozłączyłem się. - Niech się pani nie martwi, znajdziemy ją. - powiedziałem licząc, że poprawię jej humor.
 * * * 
- Słuchajcie jest sprawa... Nie wiem gdzie jest Deyn. Szukałem jej na całej naszej ulicy, ale ślad po niej zaginął. Nie odbiera telefonów, a ja nie mam pojęcia co się z nią dzieje. - mówiłem ze łzami w oczach. Cała szóstka siedziała skulona na ławce prze fontannie i z zaciekawieniem słuchali tego co im powiem. Gdy tylko wypowiedziałem zdanie "nie wiem gdzie jest Deyn" na ich twarzach pojawiło sie przerażenie. W oczach Sophie i April pojawiły się łzy, nic dziwnego, dziewczyny zdążyły się zaprzyjaźnić. - Musicie mi pomóc. Sam nie dam rady. - skomentowałem łamiącym się głosem, popłakałem się. To za dużo! To co w ostatnim czasie dzieje się w naszym życiu, to przesada! Twarz schowałem w dłonie, jak maly chłopiec. Dałem upust moim emocjom, zawsze starałem się być twardym, ale nie mam już sił! Wszystko sie pieprzy! Nagle poczułem, że ktoś mnie przytula. To Sophie. Dziewczyna obejmowała mnie mocno i powtarzała, że znajdziemy ją, że wszystko będzie dobrze. Po chwili poczułem kolejne uściski. To April i chłopaki. To niesamowite uczucie, gdy w twoim życiu jest ktoś komu możesz ufać, kto zawsze ci pomoże. Ja jestem tym szczęściarzem, że mam takich ludzi obok siebie!

Podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja, Sophie i Harry przeszukiwaliśmy pobliski las, a cała reszta miała za zadanie poszukać Deyn w miasteczku. 
Było około 14. Pogoda była cudowna, świeciło słońce, a na niebie nie było żadnej chmurki. 
Cała nasza trójka przedzierała się uporczywie przez drapiące nas gałęzie. Drzewa nam nie sprzyjały. Cali byliśmy podrapani i pogryzieni przez owady, lecz nikt tego nie zauważył. Byliśmy za bardzo pochłonięci naszym zadaniem. Ciągle trzymając telefon w dłoni i próbując dodzwonić się do Deyn, kierowałem całym "zespołem". Nikt się nie odzywał. Każdy próbował poukładać sobie to w głowie. 
Moje myśli zaprzątała wizja Deyn i tego co może się z nią dziać. Morderstwo, gwałt...nie chciałem o tym myśleć, lecz te obrazy same cisły mi sie do głowy. Łzy spływały mi po policzku na widok mojej dziewczyny. Kochałem, kocham ją. Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo...
  * Oczami Deyn * 
Znowu przywiązał mnie do krzesła. Grube liny uciskały mi kostki, a taśma, którą przykleił mi na usta podrażniła moje wargi. Czułam sie okropnie. Nie wspominając o bólu psychicznym, byłam cała blada z sinymi kostkami. Nie wiedziałam co robić, nie miałam siły. 
W głowie miałam tyle myśli, jedna za drugą, nie wiedziałam jak to sobie poukładać. To co właśnie się stało jeszcze do mnie nie dotarło. 
Przed oczami pojawił mi sie Justin. Mój Justin. Mój Kochany.
Boże! Wszystko bym oddała, żeby tylko go zobaczyć, żeby usłyszeć jego głoś, albo żeby móc dotknąć jego ciała. Czułam jak łzy spływają mi po policzku, moczą podartą bluzkę. Usłyszałam kroki, na sam ich dżwięk wykręcało mi jelita. Każde jego słowo, każdy dotyk pogarszał moje samopoczucie.
Podszedł do mnie powolnym krokiem i z tradycyjnym uśmiechem na ustach. Przybliżył swoją głowę do mojej i przez dłuższa chwilę mi się przyglądał. Nagle oderwał mi taśmę z ust, odpowiedziałam mu na to okropnym krzykiem. Jednak on był na to obojętny i uderzył mnie z całej siły w lewy policzek. Czułam, że na mojej bladej twarzy pojawiło się zaczerwienienie. Wielki, pulsujący odcisk jego dłoni miażdżył mi twarz.Chciałam być twarda, lecz odruchowo zaczęłam płakać. Zawsze byłam wrażliwa, niestety...
- Słuchaj kochanie. Muszę na chwilę wyskoczyć do miasta. Nie przejmuj się, niedługo wrócę...- mówil powoli, całując mnie w policzek. Gdy tylko skończył swoje przedstawieni plujnęłam mu w twarz okazując jak nim gardzę. Nie ważne, ze uderzył mnie ponownie, nie ważne, że boli. Niech wie, że się nie poddam...
Mężczyzna wychodził z budynku powolnym krokiem. Otworzył drzwi i do pomieszczenia wpadło promienie słoneczne z którymi nie miałam styczności już od wczoraj. 
- Nie będziesz sama. - dodał na koniec zatrzaskując za sobą drzwi. Słyszałam dźwięk zamka zamykanego na klucz. Co to ma znaczyć?! Przyprowadzi tu jakiegoś swojego kolegę?! Ja nie dam rady...
Zaczęłam szarpać się, próbując poluźnić liny. Prawdopodobnie to była moja jedyna szansa...
Usłyszałam kroki. Coraz głośniejsze z każdą chwilą...
Zauważyłam postacie, które zbliżały się do mnie oświetlone przez promienie słoneczne. 
Nie mogłam ich rozpoznać. Kto to? Czego chce?
_____________________________________________
I jest następny! <3 Nie wiem czy ktoś czyta te moje wpisy, ale jest kilka spraw które chciałabym obgadać...
1) Naprawdę przepraszam, że tak długo nie dodawałam. Miałam pewne problemy...ale już jest lepiej. Wszystko załatwiłam, są wakacje i notki będą pojawiały się coraz częściej, będą też dłuższe <33.
2) Ostatnio  napisałam, że 12=nn. Zrobiłyście to! Komentarzy było nawet więcej bo 15! Gdybym mogła to ucałowałbym każdą z was osobna, ale mogę tylko tyle :* --> dla każdej <33. Dziewczyny nawet nie zdajecie sobie sprawy ja się cieszę! :* Kocha Was <33
KOMENTUJCIE!

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział XIII

Ból mieszał się razem z obrzydzeniem! Nie wiem, które z uczuć targających mną było najsilniejsze. Do ostatniej chwili to co się działo, brałam za sen, za jakieś chore wyobrażenie rodzące się w mojej głowie! Dlaczego to wszystko dzieje się właśnie mnie? Z moich ust co chwila wydobywały się krzyki, prośby, błagania pozostawiane bez odpowiedzi. Szarpałam, krzyczał, uderzałam do gdzie tylko mogłam i próbowałam ociekać z całych sił, lecz nic to nie dało.
Nagle, poczułam do samo co podczas śmierci rodziców. Smutek, żal, niepochamowana chęć skończenia ze sobą...Ukryłam twarz w dłonie, próbując powstrzymać cieknące z moich oczu łzy. "Zostaw mnie"-wyszeptałam resztkami sił. Nic.
Czułam całą jego długość, czułam go raz po raz w sobie. To nie tak miało wyglądać, to nie tak miał wyglądać mój pierwszy raz.
Czułam się jak szmata. Byłam szmatą, lecz nic nie mogłam na to poradzić. To wszystko moja wina! To co się dzieje, to co się zdarzy, to przeze mnie!

Czułam go wszędzie. Rozrywał mnie, a ja nie miałam nawet siły się stawiać. Byłam nikim. Ciało bez duszy. Gdy wreszcie skończył, prosiłam Boga, aby jakimś sposobem mnie od tego uchronił.
Leżałam na zimnej podłodze, cała zapłakana. Skuliłam się w kłębek, nie chciałam wstawać. Otaczała mnie plama czerwonej mazi. Złapałam się za brzuch, który okropnie mnie bolał i spojrzałam na mojego oprawcę. Zapinał pasek od spodni, i z szyderczym uśmiechem spoglądał na moje ciało. Starałam zakryć się rękoma, lecz sine i zakrwawione dłonie nie dawały rady.
   * W tym samym czasie oczami Justina "
- Czemu ona nie odbiera? Co się stało!? - zadawałem sobie pytanie przechodząc przez ulicę. Z wielką niewiadomą i zmartwioną miną zadzwoniłem dzwonkiem. Po kilku próbach w progu ujrzałem Eris. Kobieta przywitała mnie z lekkim uśmiechem i zaprosiła do środka. Cały zdenerwowany szybko zapytałem:
- Deyn jest u siebie?
- No tak. Prawdopodobnie jeszcze śpi. - powiedziała ciocia. Odpowiedziałem "dziękuję" i pobiegłem do jej pokoju. Rolety były zasłonięte, w pokoju królowała ciemność i duchota. Podszedłem do łóżka, lecz stało puste. Oddech mi przyśpieszył, latałem po pokoju, łazience szukając jej. Nic. Pusto. Nigdzie jej nie było. Co się do cholery dzieje!? Stanąłem na środku pokoju łapiąc się za głowę i nerwowo się rozglądając. Do oczu napłynęły mi łzy. Gdzie ona może być, szukałem już wszędzie, nie odbiera telefonów! Coś się musiało stać! Kocham ją, miałem tylko jeden dzień, żeby się nią nacieszyć, a ona zniknęła?!
Zbiegłem schodami na dół i opowiedziałem Eris co się stało. Na moje słowa "Nigdzie jej nie ma, szukałem wszędzie", popłakała się. Kobieta chciała dzwonić na policję, lecz uznałem to nie za najlepszy pomysł. Zresztą dzięki tym ich pojebanych procedurach zaczęliby szukać jej dopiero jutro.
Przeszukaliśmy jeszcze raz cały dom, najdokładniej jak potrafiliśmy. Nigdzie jej nie było. Doprowadzało mnie do szału to, że nie wiem gdzie jest, co się z nią dzieje! Łzy same spływały mi po policzkach, nie kontrolowałem tego.

Staliśmy w ogródku i staraliśmy sobie wszystko poukładać. Łzy Eris sprawiały, że jeszcze bardziej się wzruszałem. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do Chrisa.
- Oo Justin! Nareszcie się odezwałeś! - usłyszałem w telefonie szczęśliwy głos mojego przyjaciela.
- Chris, jest sprawa. Jesteś w domu? - zapytałem zachrypnięty. Kolejne łzy spłynęły mi po policzku, a głos drżał mi bardziej niż wcześniej.
- No jestem, jestem. Stary, coś się stało...jesteś jakiś dziwny?-zapytał, a głos stał mu się niższy i mniej radosny.
- Słuchaj! Weź Mat'a, Drake'a, Harry'ego, Sophie i April i idźcie do parku, bądźcie tam przy fontannie. Tylko szybko. - podsumowałem i rozłączyłem się. - Niech się pani nie martwi, znajdziemy ją. - powiedziałem licząc, że poprawię jej humor.
_____________________________________________________
Siema :D Jest następny! Podoba się??
Komentujcie. :)
12 kom = nn!

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział XII

Nagle poczułam silne uderzenie w tył głowy. Pamiętam tylko jak upadałam na ziemię, pamiętam ból który temu towarzyszył.
               * * *
Ocknęłam się w wielkim jasnym pomieszczeniu, które przypominało opuszczoną salę do ćwiczeń. Powoli otworzył oczy i blask wpadającego światła przymrużył mi oczy. Odruchowo chciałam przetrzeć je dłonią, lecz coś mnie powstrzymało. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że jestem przywiązana do krzesła kilkoma linami, dopiero teraz przypomniało mi się co wydarzyło się wczoraj. Na samą myśl o tym łza popłynęła mi po policzku. Zaczęłam szarpać się z nadzieją, że poluźnię choć trochę liny i uda mi się stąd wydostać. Pocierałam jedną o drugą, lecz nic to nie dało. Zaczęłam szybciej oddychać, chuchając na włosy, które padały mi na oczy zakrywając cały widok. Męczyłam się z nimi kilka minut aż w końcu opadłam z sił. Siedziałam zrezygnowana na drewnianym krześle i zaczęłam płakać. Modliłam się w duszy, żeby nie było tu tego człowieka. Nie powinnam go tak nazywać, bo jak można nazywać osobę, która robi takie rzeczy bliźniemu? Przed oczami pojawił mi się Justin. Próbowałam odpędzić się od tego widoku, bo czułam się przez to gorzej. Co on teraz może robić?? Nie mam pojęcia co ze mną będzie, nie wiem czy wrócę do domu, czy przeżyje...kocham go i będę walczyć!
W oddali widać było małe okienko przez które do środka wpadało światło. Prawdopodobnie było już rano.
Czułam jak łzy spływają mi po policzku. Dlaczego taki koszmar znowu spotyka mnie? Niedawno śmierć rodziców, teraz to? Czym sobie zasłużyłam?! Chciałam tylko normalnego, cichego życia! Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach! Ja nie chce w nich grać...

Usłyszałam cisze szmery i przestałam szarpać linie, żeby móc usłyszeć co się dzieje. Kroki nasiliły się i były coraz bliżej. Ze strachem w oczach rozglądałam się po pomieszczeniu. Nagle GO zauważyłam. Na sam widok jego twarzy i tego ohydnego, obleśnego wyrazu twarzy zachciało mi się wymiotować. Nie mogłam wymyślić żadnego usprawiedliwienia dla jego czynów. To był potwór! I tyle...

Mężczyzna podszedł do mnie i swoją wielką dłoń położył na moim policzku. Uśmiechnął mi się prosto w oczy, delikatnie gładząc moją twarz. Nienawidzę go! Nienawidzę gdy się na mnie patrzy, gdy mnie dotyka! Od razu chce mi się wymiotować! Jest taki obleśny, wstrętny...
Gdy tylko go poczułam zaczęłam się wiercić, żeby jakoś uchronić się od niego. Moje plany jednak legły w gruzach. Swoim silnymi, spoconymi łapami złapał moją twarz i zbliżył swoje usta do moich. Nie, proszę nie! Rzucałam się, oddałabym wszystko, żeby mnie nie dotykał!
- Zostaw mnie! Ty jesteś chory człowieku! - krzyczałam zniesmaczona. Nie posłuchał mnie jednak, tylko z całej siły uderzył w twarz. Oczy zaszły mi z łzami, nie wiedziałam co mam robić, co się ze mną dzieję! Dlaczego ja??
- Zamknij się suko, bo jeszcze tego pożałujesz! - krzyczał i ponownie mnie uderzył w twarz.
- Ty jesteś jakimś pieprzonym psychopatą! Lecz się. - powiedziałam i plujnęłam mu w twarz. Spoliczkował mnie jeszcze kilka razy, byłam taka obolała, że kilka razy w te czy w te nie robiło mi różnicy. Momentalnie odechciało mi się wszystkiego, marzyłam tylko, żeby jeszcze raz zobaczyć Justina.
Mężczyzna odwiązał linki i rzucił mnie na podłogę, nie wiem nawet kiedy, zdarł ze mnie ubrania. Wiedziałam co się teraz stanie. Prosiłam Boga, żeby mnie od tego uchronił, ale chyba jednak mnie nie usłyszał. Czując jego usta na całym moim ciele ponownie zachciało mi sie wymiotować. Zaczęłam płakać i szarpać się z całej siły, lecz nie mogłam nawet się ruszyć-byłam przygnieciona przez prawie 100 kilogramowego zboczeńca.
- Zostaw mnie! - krzyczałam. Szarpałam się i płakałam, myślałam, że wezmę go na litość, lecz pomyliłam się...
- Jeszcze ci się będzie podobać! - odpowiedział podniecony. Jego sapanie można było usłyszeć nawet na końcu pomieszczania.
- Proszę, zostaw mnie! - powiedziałam zrezygnowana. Zaczęłam płakać, myśląc, że może go to poruszy. Jednak się myliłam. Po głowie chodziło mi tysiące pytań, nawet myśli samobójcze. Zaczęłam modlić się do Boga, aby przerwał moje cierpienie. Chciałam śmierci. Modliłam się o nią.
Chciałam jeszcze tylko zobaczyć Justina. Kocham go. Dopiero teraz do mnie dotarło jak bardzo.
Wtedy właśnie poczułam jak coś wielkiego rozdziera mnie od środka..
____________________________________________________________
Cześć kochani? Jak tam rozdział? Podoba się? Komentujcie! <3
Ten rozdział dedykuję wszystkim czytelniczkom, w szczególności osobom które w komentarzach mnie niezwykle dopingują, (już wiecie o kim mowa ). Dziękuję Wam za to, że jesteście! <3
Nie wiem co bym bez was zrobiła!
Kocham Was :**

wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział XI

Nie wiedziałam co mam robić, ale postać która była ode mnie oddalona tylko o kilka metrów,  sprawiła, że odruchowo przyspieszyłam kroku i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Nagle poczułam silną dłoń ściskającą mocno moje nadgarstki. Zmuszona byłam aby się odwrócić, lecz później tego żałowałam. Nie mogłam uwierzyć, że to on...

Strach ogarnął moje ciało, przejął nad nim kontrolę i nie mogłam nic z tym zrobić! Mężczyzna wyłonił się ciemności, z dziwnym uśmiechem na twarzy. Czego może ode mnie chcieć Tom Jones, ten którego kiedyś poznałam na spotkaniach z ludźmi uzależnionymi. Nie wiedziałam co on może chcieć, spodziewałam się najgorszego, ale udałam, że cieszę się z tego, że go widzę.
- O Tom to ty!-powiedziałam z udawaną ulgą. Mężczyzna uśmiechnął się strasznie, nie rozluźniając uścisku.
- Deyn, Deyn. Nareszcie się spotykamy! - mówił podniecony zbliżając swoja twarz do mojej. Zaśmiał się pobłażliwie i zaczął mnie całować! Szarpałam się i wyrywałam, ale nic to nie dawało. Czułam jak jego obleśnie łapy dotykają całego mojego ciała, czułam smród alkoholu i jego język, który na siłe próbował wpychać mi do gardła. Boże, w głowie pojawiały mi się straszne myśli. Łzy same napłynęly mi do oczu. Wyobraziłam sobie Justina, moich rodziców. Czego on chce?!! Szarpałam się, ale to sprawiało, że mocniej mnie trzymał.
- Puść mnie! Chory jesteś człowieku! Co ode mnie chcesz?! - krzyczałam najgłośniej jak potrafiłam. Liczyłam że ktoś usłyszy mój krzyk i mi pomoże. 
- Ciebie chce! - powiedział i językiem przejechał po mojej szyi. Myślałam, że zwymiotuje! 
- Ale ja ciebie nie chce! Zostaw mnie! Bo zadzwonie na policje! - straszyłam go. Próbowałam go uderzyć, otumanić, żeby chociaż na chwile poluźnił uścisk, ale nic z tego. Całe życie przeleciało mi przed oczami. 
- Oj Deyn. Niedługo przestaniesz tak mówić! Widziałem jak na mnie spoglądałaś na spotkaniach! - mówił ucieszony. Sapał jakby przebiegł maraton i ponownie włożył mi język do ust. Nigdy nie doświadczyłam nic gorszego! To było okropne! - Teraz będziesz tylko moja! - dodał.
- Chyba w snach! - skomentowałam. Krzyczałam :pomocy", lecz nikt sie nie pojawiał. Próbowałam wyciagnąć telefon z kieszeni, lecz ten, gdy to zobaczył wyrzucił go w krzaki. Ponownie zaczęłam krzyczeć, lecz przerwał mi to okropny ból prawego policzka. 
- Zamknij się suko! Teraz nalezysz do mnie! Żaden chłopaczek cię już nie znajdzie!- powiedział i uderzył mnie ponownie. Popłakałam się. Łzy zachlapały mi całą bluzkę, lecz to był najmniejszy problem. Przed oczami stawał mi obraz Justina, którego kochałam nad życie. Nie wiedziałam, czy jeszcze go zobaczę...
 ___________________________________________________________
Jest kolejny!!! Jutro prawdopodobnie następny! :) Przepraszam, że taki krótki, ale chce was trochę potrzymać w niepewności! :D
Ten rozdział dedykuje niesamowitej, zajebistej i nieposkromionej blogerce z blogów 
http://epicevillove.blogspot.com/
http://karla-justin-ichhistoria.blogspot.com/
Świetne, naprawde polecam :) 
Dziekuję za najlepszą dedykację jaka kiedykolwiek dostałam! Miałam też się tak rozpisać, ale jestem taka zmęczona, że nie dam rady!patrycja, Przeczytaj komentarze, które zostawiłam pod nowymi rozdziałami to wszystkiego się dowiesz! :DD
KOMENTUJCIE!!!




poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział X

Rozejrzałam się dookoła. To co zrobił przechodziło ludzkie pojęcie. Zaśmiałam się.
Uklęknęłam naprzeciw niego, objęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam. Nie chciałam się od niego odrywać, chciałam aby ta chwila trawa wiecznie. Wplotłam dłonie w jego włosy, a jego ręce powędrowały na moją talie.
- Czyli to ma znaczyć tak? – zapytał, gdy wreszcie od siebie się oderwaliśmy. Zaśmiałam się i pokiwałam twierdząco głową. Czułam się inaczej. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale było mi cudownie iść z nim za rękę, rozmawiać o wszystkim i o niczym, trzymać się za ręce.
- Znamy się prawie dwa miesiące, czułem coś do ciebie od samego początku, ale nie wiedziałem jak mam ci to powiedzieć, czy w ogóle mówić…-mówił. Przystanęliśmy, czułam jak chłopak zbliża się do mnie. Poczułam, że zakochuje się w nim jeszcze mocniej.
- Kocham cię Justin. – powiedziałam, gdy tylko oderwaliśmy się od siebie. Chłopak ponownie musnął moje usta, aby powiedzieć, że czuje to samo.
Cioci nie było, dlatego zaproponowałam, żeby został u mnie na noc. Czułam się przy nim tak normalnie, tak naturalnie…Zgodził się bez wahania.

- Deyn, jesteś czymś najlepszym co mogło mnie spotkać w życiu. Nawet nie wiesz jak ciężko mi było ukrywać uczucie przez tyle czasu. Z każdym dnie zakochuje się w tobie bardziej, tym samym, każda chwila bez ciebie jest koszmarem. – mówił wpatrując mi się głęboko w oczy. Leżeliśmy razem w łóżku, dzieliło nas tylko kilka centymetrów. W pokoju panowała ciemność, tylko uliczna lampa oświetlała mi jego twarz, sprawiając, że coraz bardziej chciałam go pocałować.
- Kocham cię Justin. – podsumowałam to wszystko. Pocałowałam go najlepiej jak potrafiłam przysuwając się do niego jeszcze bardziej. Jedną dłoń delikatnie położyłam na jego policzku, czując bijące od niego ciepło. Chłopak prawą ręką objął mnie w pasie, jeszcze mocniej mnie do siebie przysuwając. Czułam doskonale jego mięśnie. Pocałunek był długi i gorący. Boże, jestem taka zakochana, że nie wiem co robić! Serce mocniej mi bije, motyle w brzuchu wariują. Czułam jego oddech, gdy styknęlismy się czołami. Wtuliłam się w jego klatę, mówiąc, jak bardzo go kocham.
Jestem jak mała dziewczynka. Taka szczęśliwa, taka zakochana. Nareszcie czuje że żyje, że mam osobę dla której chce mi się żyć!
        * Następnego dnia *
- Co on może ode mnie chcieć o tej godzinie? – zastanawiałam się, gdy o 2 rano dostałam sms-a od Justina, że chce się spotkać. Szłam uliczką skręcając do parku, gdzie byliśmy umówieni. Na dworze panował chłód i groza jakiej dawno nie poczułam, światłem był tylko księżyc i jedna świecąca gwiazda. Dziwiło mnie kilka rzeczy w postępowaniu mojego chłopaka. Po pierwsze, dlaczego nie napisał sms-a ze swojego telefonu, a innego, nieznanego numeru, a po drugie dlaczego chce się spotkać tak późno, mimo że cały dzień spędziliśmy razem. Może szykuję jakąś niespodziankę? Szłam samotnie przez park wypatrując Justina. Jednak nigdzie nie mogłam do dostrzec. Usłyszałam cichy szmer i zatrzymałam się w miejscu.
- Justin?? – modliłam się w duchu, żeby to był on. Nie usłyszałam odpowiedzi. Byłam wystraszona na maxa. Jeśli robi sobie ze mnie jaja, to pożałuje.
- Justin, to nie jest zabawne! Wychodź do cholery! – mówiłam coraz głośniej. Usłyszałam szelest krzaków i zbliżające się kroki. Serce zaczęło bić mi mocniej, ręce pociły mi się ze strachu. W moją stronę szła sylwetka mężczyzny, dużo wyższego i tęższego ode mnie. Nieznajomy ubrany był w luźna bluzę, a ciemność sprawiała, że nie mogłam go rozpoznać.

Nie wiedziałam co mam robić, ale postać która była ode mnie oddalona tylko o kilka metrów,  sprawiła, że odruchowo przyspieszyłam kroku i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Nagle poczułam silną dłoń ściskającą mocno moje nadgarstki. Zmuszona byłam aby się odwrócić, lecz później tego żałowałam. Nie mogłam uwierzyć, że to on...
________________________________________
KOMENTUJCIE! Jak się podoba, wiem, na razie nic szczególnego się nie dzieje, ale już od jutra...
Jutro NN, dodam tak wieczorem... :D
KOMENTUJCIE, a... i dziękuję za komentarze!! :*** <3

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział IX

Jakaś niewidzialna siła sprawiała, że nie mogliśmy się od siebie oderwać. Było mi tak cudownie móc go mieć przy sobie. Ten pocałunek sprawił, że chociaż na chwilę zapomniałam o problemach. Miałam motyle w brzuchu, a ciarki na całym ciele nie pozwalały mi na niczym się skupić.
- Przepraszam. – powiedziałam speszona. Przerwaliśmy pocałunek odrywając się od siebie z wielkim trudem. Odsunęłam się od niego odruchowo i cała czerwona usiadłam na samym rogu parapetu.
- Nie, to ja przepraszam. – powiedział. Na jego twarzy zauważyłam dwa wielkie rumieńce. Zaśmiałam się mimowolnie.
- To ja już pójdę do salonu. Późno jest. – mówił i zaczął wstawać.
- Poczekaj! Mam materac, możemy spać w jednym pokoju. – powiedziałam, sama nie wiem dlaczego. Humor od razu mu się polepszył, co wywnioskowałam po wielkim bananie na twarzy.
      * Kilka minut później *
- Okey, dziecko, teraz idziemy grzecznie spać! – mówiłam wygodnie układając się na łóżku. Justin zaśmiał się cicho i przykrył słodko kołdrą. „Słodko”? Co się ze mną dzieję!? Zgasiłam lampkę i usłyszałam głośne „dobranoc”, bardzo głośne! Odpowiedziałam tym samym, lecz o ton ciszej. Wpatrywałam się w sufit i wszystko próbowałam sobie poukładać. Na samą myśl o ostatnich wydarzeniach łzy poleciały mi po policzku. ”Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?” zadałam sobie pytanie nie móc znaleźć na nie odpowiedzi. Straciłam rodziców, zakochałam się…Tak, zakochałam. Trudno jest połączyć żałobę z miłością, ale nie mogę nic poradzić na uczucia które mną zawładnęły. Na widok Justina serce szybciej zaczyna mi bić, motyle w brzuchu nie pozwalają o sobie zapomnieć i cała promienieje. Jeszcze ten pocałunek…sprawił, że coraz bardziej się w nim zakochuje. Ale co z tego. TO JUSTIN BIEBER! Gwiazda światowego formatu, może mieć każdą…
Rozmyślając spojrzałam na chłopaka. Światło lamp drogowych wpadało do mojego pokoju, padając centralnie na twarz Justina. Spał już. Odwróciłam się dyskretnie w jego stronę i przyglądałam mu się z zaciekawieniem. Koc przykrywał go tylko do pasa, pokazując mięśnie. Włosy jak zawsze roztapirzone wpadały mu na oczy.  Rozmarzyłam się, zastanawiałam co mam zrobić. To co dla mnie zrobił, sprawiło, że inaczej na niego patrzę. Zbliżyliśmy się do siebie, bardzo, aż za bardzo…
                 * Trzy tygodnie później *
Zaczęła się szkoła. Zostało jedno półrocze, później wakacje. Nikt nie mówił, że będzie lekko, ale że aż tak ciężko…Ból nie zginął, codziennie wyobrażam sobie co bym robiła z rodzicami gdyby byli przy mnie. Codziennie myślę dlaczego to spotkało właśnie mnie.
Nic już nie będzie takie same, wszystko się spieprzyło, ale jest lepiej niż było tydzień temu.

Codziennie widząc twarz Justina wiem, że jest coś co mnie trzyma przy życiu. Kilka dni temu nawet nie myślałam, że coś takiego powiem, ale Zakochałam Się W Nim! Trudno to wytłumaczyć, ale czuję się przy nim bezpieczna, szczęśliwa.
Zawsze gdy wychodzę do szkoły i widzę go uśmiecham się. Mogłabym godzinami się wpatrywać w jego twarz, podziwiać go, rozmawiać z nim.  Znamy się półtorej miesiąca. Idziemy razem do szkoły, siedzimy razem w ławce, razem wracamy do domu, razem robimy lekcje, razem spędzamy czas po szkole. Nie wyobrażam sobie ani jednego dnia bez Justina, przyzwyczaiłam się do niego. Kocham się z nim śmiać, rozmawiać nawet o głupich sprawach, kocham jak mnie pociesza i jak się na mnie obraża.

Trzy tygodnie temu Justin wrócił do swojego życia. Nadal mieszka w Grey Valley, jest moim sąsiadem, tyle, że czasami wyjeżdża na koncerty, wywiady, gale…Nie zdradził mediom gdzie mieszka, to dziwne, ale do tej pory nie było tu nikogo z aparatem. Moim zdaniem to tylko kwesta czasu, Justin uważa, że nigdy go nie znajdą. Wątpie.
Już od kilku tygodni chodzimy do szkoły. Poznałam dwie fajne dziewczyny – Sophie i April. Zakolegowałyśmy się. Nie przyjaźnimy się, ale jesteśmy sobie bardzo bliskie.
Dobrze poznałam kolegów Justina, ( tych którzy chcieli mnie zaprowadzić do cioci ) i musze powiedzieć, że spoko kolesie. Jeszcze tylko dwa miesiące i wakacje. WOLNE!
Byłam nawet w ośrodku, gdzie zabrał mnie Justin. Podziękowałam za pomoc, porozmawiałam z innymi, wymieniłam się opiniami, uczuciami. Skład się nie zmienił. Są wszyscy ci, którzy byli wtedy ze mną. Zastanawia mnie jedno…jeden z gości, dziwnie się na mnie patrzył…nie wiem o co mu chodziło…


Nareszcie piątek – pomyślałam wychodząc z domu. Ciotki nie było, pracowała.
Całą moją ulicę ogarnęła niesamowita ciemność. Co druga lampa albo się przepaliła, albo miała się przepalić. Szłam powolnie chodnikiem, myśląc co ten Justin znowu wymyślił. Jest 23 a on karze mi przyjść nad staw. No ale co mogę zrobić?

Przechodząc przez las ogarnął mnie strach. Przyśpieszyłam kroku, lecz nic to nie dało – mgła nadal za mną podążała. Wyobrażałam sobie najgorsze, że zaraz wyskoczy jakiś zamaskowany człowiek z siekierą i będzie mnie gonił po całym lesie. Nagle zauważyłam mocne światło rażące mnie po oczach. Byłam na miejscu, nad stawem z wielką altaną. Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Przecierałam oczy ze zdumienia i powolnym krokiem ruszyłam w stronę ruchomego mostku. Na całej polanie rozstawione były świeczki różnego rodzaju, różnego koloru. Na trawie można było zauważyć białe płatki róż – moje ulubione! Otuliłam się swetrem i ruszyłam w jego stronę. Stanęłam kilka centymetrów od niego, czując jego ciepły oddech na jego skórze. Uśmiechnęłam się i poprawiłam włosy.
- Justin, co to? –zapytałam z uśmiechem. Rozglądałam się po drewnianej altanie. Wszędzie było pełno białych róż, połączonych z zapachem świeczek. Mimo później pory i ciemności, czułam się niesamowicie. Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy domyśliłam się o co może mu chodzić.

- Chce z tobą porozmawiać. – mówił. Wyciągnął zza pleców kolejny bukiet, lecz tym razem o wiele większy i obfitszy w kwiaty. – Znamy się już 45 dni. To wystarczyło, żebym się w tobie zakochał. Z każdym dniem, z każdym wypowiedzianym przez ciebie słowem zakochuję się w tobie coraz mocniej. Serce mi pęka gdy widzę jak płaczesz. Chce być tym jedynym Deyn. Kocham cię.  Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego, nigdy tak nie kochałem. Jestem w stanie oddać za ciebie i dla ciebie wszystko. Kocham cię, Deyn. – mówił ze łzami w oczach. Chłopak klękał przede mną i trzymając wielki bukiet w jednej ręce próbował nadal zachowywać się jak facet, próbował być twardy. To co zrobił tu, to co zrobił kiedyś, to jak mi pomagał tylko potwierdza jego uczucie. – Deyn Allen, zostaniesz moją dziewczyną? – zapytał ze łzami w oczach. Nie miałam pojęcia co dopowiedzieć, zamurowało mnie. Kocham go, ale nie wiem czy jestem gotowa na związek...
______________________________________________________________
Co powinna zrobić Deyn? Tak czy nie? Czy jest gotowa? Piszcie w komentarzach! :D
UWAGA! Jutro nowy rozdział i zaczynam wtaczać w życie mój TAJNY plan. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobać!
Chciałam was przeprosić za to, że ostatnio tak rzadko dodawałam. Ale w szkole miałam masakrę, ostatnie poprawy, latanie za ocenami. Teraz już wszystko mam zaliczone i mogę się skupić tylko na pisaniu i na WAS. Będę dodawała częściej, codziennie!! Ale proszę o komentarze.
Teraz kolejna zapewne nudząca was notka o tym jak bardzo jestem wdzięczna za wasze komentarze! Naprawdę jestem wam wdzięczna, gdy chwalcie nawet nudny i głupi rozdział. Kocham was za to, gdy piszecie, że nigdy nie czytałyście takiego bloga, że cudownie opisuje uczucia ( cytując:)). Kocham was! Dziękuję za podtrzymywujące na duchu i motywujące komentarze, jak np: "...nie mogę uwierzyć w to, ze ktoś potrafi tak świetnie pisać". JESTEŚCIE NIESAMOWITE! <33 Dziękuję moim stałym czytelniczkom za to ŻE SĄ i nam nadzieję będą! <3 :*

czwartek, 13 czerwca 2013

Rozdział VIII

       * Oczami Justina *

Zastanawiałem się teraz co mam robić. Mogę zostać z nią tylko tydzień. Muszę wracać do swojego życia. Przyzwyczaiłem się do tej dziewczyny, będzie jakoś dziwnie ją zostawić. Deyn pójdzie do szkoły, ja pojadę w trasę. Prawdopodobnie już się nie spotkamy, ale na pewno o niej nie zapomnę. Nie mam pojęcia co robić. Z jednej strony nie chcę tego robić, z drugiej nie mam wyboru…
Najgorsze jest to, że coraz bardziej mi się…podoba. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale nic na to nie poradzę. Od kilku dni, za każdym razem gdy ją widzę mam ochotę podejść i powiedzieć jej prawdę, nie mogę… Nie pamiętam kiedy ostatnio się tak czułem, mam motyle w brzuchu, a gdy widzę, jak ona cierpi serce mi pęka…

Siedzieliśmy na ławce przed grobem jej rodziców już kilka godzin. Ściemniało się, a cmentarz wyglądał tak jak w tych wszystkich horrorach. Wielkie drzewa rzucały cienie na idealnie przystrzyżoną trawę, i mimo woli, czułem się lekko dziwnie.
Deyn leżała oparta o moje ramię. Okryłem ją marynarką, mimo, że mi też było chłodno. Wpatrywaliśmy się w tablice z ich imionami bez przerwy. Coś mnie w tym zafascynowało.
- Wiesz, co Justin. Dziękuje ci za wszystko. Ty jako jedyny mnie nie potępiłeś. Jesteś prawdziwym przyjacielem, dziękuję. – powiedziała i cicho szlochając przytuliła się do mnie. Jeszcze chyba nigdy nie byliśmy tak blisko. Deyn położyła głowę na moim ramieniu, a ręce oplotła wokół szyi. Pocałowałem ją lekko w czoło.
- Zawsze możesz na mnie polegać. Kocham cię Deyn. – powiedziałem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego co powiedziałem! Kurwa! Dziewczyna spojrzała się na mnie zapłakana. Aby jakoś wybrnąć z tej sytuacji dodałem: „Jak siostrę” i lekko się uśmiechnąłem. – Deyn już późno. Musimy wracać. – mówiłem.
- Nie Justin. Jeszcze chwileczkę. – poprosiła tuląc się do mnie.
- Deyn… twojej cioci nie ma. Nikogo nie ma w domu, musimy wracać. – mówiłem od niechcenia. Chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie.
- Okey, chodź. Idziemy. – powiedziała ze spokojem. Podeszła do betonowej płyty i ponownie pocałowała je z wielkim uczuciem. Szliśmy chyba z dziesięć minut. Odprowadziłem ją do samych drzwi, i gdy miałem właśnie się odwracać, powiedziała:
- Nie chciałbyś może zostać u mnie na noc. Nie żebym coś proponowała, ale jestem sama cioci nie ma, a we dwójkę zawsze raźniej. – po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnęła się. Byłem taki szczęśliwy, myślałem, że jest coraz lepiej. Odwzajemniłem uśmiech i twierdząco pokiwałem głową.
  * Kilka minut później oczami Deyn *
- I oni wtedy nic nie powiedzieli, nawet mnie pochwalili. – mówiłam wspominając moich rodziców. Łza w oku kręciła mi się, lecz nie mogła wydostać się na zewnątrz. Przed oczami cały czas miałam ich twarze, twarze których już nigdy nie zobaczę.
- Serio? Moja mama szlaban by mi dała. – skomentował chłopak z uśmiechem. Siedzieliśmy po „turecku” na parapecie i rozmawialiśmy. Ciemność i cisza tego pokoju przytłaczała nas oboje, a wydarzenia które miały miejsce nie pozwalały o sobie zapomnieć.
- Wiesz co Justin. Kocham moich rodziców, nie wiem co bez nich zrobię, ale wiem, że chcieliby żebym była szczęśliwa. – mówiłam. Chłopak pozostawił to bez odpowiedzi, jakby czekał co się zdarzy. – Serce mi pęka i tak szczerze, odechciewa mi się żyć, ale wiem, że oni by tego nie chcieli. Wiem, że chcieliby żebym nie cierpiała i cieszyła się życiem. Będzie trudno, ale mam zamiar wszystko zmienić…- mówiłam przez łzy. To co powiedziałam w żadnym stopniu nie było wzruszające, ale mimo tego miałam mokre policzki. Chłopak uśmiechnął się, jakby o czymś myślał i nagle dodał:
- Deyn, zostaje tu na zawsze. Przeprowadzam się tu.
- Co ty mówisz? – zapytałam nie dowierzając.
- No co? Będę tu z tobą, nie zostawię cię. – mówił. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Od dłuższego czasu nie pamiętam, żebym była taka szczęśliwa.
- A co z karierą? Z tym wszystkim co miałeś w Atlancie? – nie odpuszczałam.
- Nic tam nie miałem. Wszystko co mi potrzebne odnalazłem tu. – mówił. Byłam taka szczęśliwa, że odruchowo się do niego przytuliłam. Siedzieliśmy w uścisku kilka minut. Czułam się taka bezpieczna i …szczęśliwa w jego ramionach. Nagle stało się coś co nie powinno mieć miejsca. Coś co zapoczątkowało nowy etap w moim życiu…
Nasze twarze zbliżyły się do siebie, czułam jego słodki zapach przezywający moje ciało. Nie mogłam się od niego oderwać. W brzuchu wariowały mi motyle, nagle poczułam jego delikatne, czekoladowe usta na moich. To było niesamowite uczucie. Nie wierzę, ale zakochałam się w nim. To może wszystko popsuć.
Nie wiem co mam robić!
 _______________________________
Cześć kochani! :*
Po pierwsze STRASZNIE was przepraszam, że nie dodawałam tyle czasu, ale naprawde nie mogłam. Koniec roku, tysiące popraw, ale już jutro dodam kolejny i wszystko wróci do normy. :* Tak strasznie was przepraszam, za ten rozdział. Jest krótki do dupy, beznadziejny… Wstyd mi, że go dodałam, ale nie miałam siły nawet sprawdzić błędów…Czytając wasze komentarze, cudowne komentarze nie mogłam czekać do jutra! Swoją drogą, dziękuje, bo Postarałyście się. Waszych komentarzy było aż 9!!!! Dziękuje, to rekord! :***
Przepraszam ponownie za ten dział i ponownie dziękuje za motywujące kom. <3

AA! Jeszcze jedno. Mam nowy genialny ( moim zdaniem ) pomysł. Zaczne go opisywać za dwa, trzy rozdziały. Licze, że nie utrace czytelniczek za ten rozdział…

wtorek, 11 czerwca 2013

Rozdział VII



        * Dzień Pogrzebu Rodziców Deyn, Oczami Justina *
Pogoda była przepiękna. Słońce świeciło, na niebie nie było żadnej chmurki. Gdyby nie ostatnie wydarzenia, byłoby cudownie.
Siedząc razem z mamą kilka ławek za Deyn i Eris, nie mogłem się skupić. Dawno nie byłem w kościele. Kariera, występy dopiero w obliczu takiej tragedii człowiek zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę jest niczym w całym świecie, że dobra materialne nie SA najważniejsze.
Rozmyślałem o wszystkim, Masza jeszcze się nie zaczęła, więc mogłem wszystko sobie poukładać. Deyn znowu zaczęła pić. To wszystko tak ją zmieniło. Już nigdy nie będzie tak samo, tamte lata już nie wrócą, tylko tego jestem pewny.
Bałem się z nią rozmawiać. Nie chciałem palnąć jakiejś głupoty, żeby nie pogorszyć jej stanu. Wszystko się spieprzyło.
Dziewczyna co chwile wycierała policzki chusteczką. Ubrana w czarną sukienkę do kolan, z rozpuszczonymi włosami wpatrywała się w obraz Matki Boskiej.
Na środku kościoła stały dwie zamknięte trumny. Jedna czarna, druga biała. Nie potrafiłem wyobrazić rodziców Deyn, tam w środku. Wierzyłem, że to pomyłka, że nie chodzi o nich, lecz wszystkie wykonane badania wskazywało, że to niestety oni. Dziewczyna usilnie próbowała wstrzymać się od spojrzenia w tamtą stronę. Czasami się udawało, a gdy nie wybuchała płaczem, który roznosił się po całym kościele. Po kilku minutach pojawił się pastor. Opowiadał jakimi oni wspaniałymi ludźmi, mimo, że za bardzo ich nie znał. Nadszedł czas na przemowę Deyn. Wczoraj powiedziała, że nie będzie się przygotowywać, że powie to co czuje. Dziewczyna zawahała się. Lecz po chwili ruszyła w kierunku mównicy. Stanęła i przyglądając się każdemu z osobna, wzięła głęboki wdech. Stała prosto, nieruchoma, a jej blada, bez wyrazu twarz lśniła w blasku dzisiejszego słońca.
- Bardzo dziękuję, że zjawiliście się w tak licznym gronie, aby pożegnać moich rodziców. – mówiła. Glos jej się łamał i nawet z takiej odległości w jakiej ja się znajdowałem, dało się zauważyć jej trzęsące się ciało. – Moi rodzice byli najwspanialszymi ludźmi na świecie. Bez względu na to co robiłam, jakie problemy stwarzałam zawsze byli wyrozumiali i pomocni. – spojrzała się na trumny. Twarz schowała w dłonie i zaczęłą płakać. Nie wiedziałem co robić. Iść do niej czy nie?? Po kilku minutach wytarła policzki i kontynuowała. – Nie przygotowałam nic specjalnego, żadnej wzruszającej mowy, ale chcę wam powiedzieć jedno. Doceńcie to co macie, dopóki nie jest za późno. Szanujcie ojca, matkę, siostrę, brata, koleżankę, bo gdy się ockniecie może być za późno. Możecie nawet nie mieć okazji się pożegnać. Jutro może nie być mnie, ciebie, albo ciebie. Doceniajcie to co macie. Problemy, które towarzyszą ludziom, jak na przykład jakie kwiaty będą ładniej wyglądać w ogródku, są niczym. Znalazłam się w tragicznej sytuacji. W jednej chwili straciłam wszystko, jestem sama. Kochajcie do końca. – dziewczyna bez słowa udała się na swoje miejsce walcząc z chęcią wybuchnięcia płaczem.
            * Godzinę później *
Cały tłum, który pojawił się na pogrzebie stał naokoło wielkiego wykopanego w ziemi dołu. Proboszcz kończył modlitwę i teraz był moment, aby każdy rzucił tradycyjnie na trumny garść ziemi. Spojrzałem na Deyn. Było gorzej niż myślałem, słyszałem jej szloch. Słyszałem jak dławiła się płaczem i coś mamrotała pod nosem. Eris, mimo, że sama słabo się trzymała, obejmowała dziewczynę, aby nie pozwolić jej upaść. Gdy nadeszła jej kolej wzięła dwie wielkie czarne róże i samotnie, powolnym krokiem podeszła do trumien. Obserwowana przez setki par oczu podążała w ich kierunku. Podeszła do pierwszej. Przez minutę się jej przyglądała i mimo woli położyła na niej kwiat. Ponownie się rozpłakała i pocałowała trumnę. Płacząc lecz nie odrywając ust od drewna, objęła ją ramieniem, jakby tuliła misia. Wśród ludzi słychać było szepty i pociągnięcia nosem. Nie chcąc odrywać się od ojca* zrobiła to samo z matką*. To było ich ostatnie pożegnanie. Widząc to nie mogłem pohamować się od płaczu. Łzy płynęły mi strumieniem jak nigdy. Deyn podeszła powrotem do ciotki.
Kilku mężczyzn ubranych w ciemne garnitury obwiązało trumny z zamiarem wpuszczenia ich do grobu. Widziałem Deyn tulącą się do ciotki, aby nie musieć tego oglądać. Po chwili jednak dziewczyna wyrwała się z objęć ciotki i zaczęła biec w kierunku mężczyzn. Krzyczała z taką rozpaczą, jakiej nie mogłem sobie wcześniej uświadomić. Mówiła coś w stylu „Zostawcie ich. Muszę się z nimi pożegnać”. Byłem w takim szoku, że nie pamiętam dokładnie. Odpychała od siebie ludzi próbujących ją odciągnąć. Dopadła do trumien i wtuliła się w każdą po kolei mówiąc:
- Zakopcie mnie z nimi! – zaczęła płakać. Ból rozsadzał mi serce, ludzi płakali razem ze mną.
Usiadła na ziemi, głowę oparła na ziemi. Ponownie pocałowała drewno. Ludzie podchodzili z zamiarem jej odciągnięcia i zakończenia procesji. Bez skutku. Deyn cała zalana łzami kurczowo trzymała się złotych uchwytów. Wylewając tony łez opowiadała jak się czuje. Mówiła jak bardzo jej ciężko, że chce umrzeć. Opowiadała jacy oni byli wspaniali, że ich nie zostawi, że chce być z nimi. Nie mogłem na to patrzeć. Cały zapłakany, przedzierając się przez tłumy ludzi biegłem w jej kierunku. Gdy wreszcie dotarłem widząc jej twarz z bliska, nie wierzyłem w to co widzę. Całkowicie się zmieniła, schudła, zbladła. Oczy miała zaczerwienione i wyglądała na inną osobę. Z jej dłoni leciała krew. Deyn raniła się o ostre zakończenia uchwytów, lecz nie zważając na to trzymała je coraz mocniej i mocniej. Uklęknąłem przy niej i wytarłem łzy.
- Deyn, chodź ze mną. Zaprowadzę cię do domu.
- NIE! Nie waż się mnie dotykać. Zostaje tu do końca. Nie zakopiecie ich beze mnie. Tak najłatwiej! Pozbyć się problemu i wrócić do domu! Zostanę to dopóki nie umrę! – krzyczała. Czerwona ciecz plamiła jej całą sukienkę.
- Wiem, ze ci ciężko, ale czasu nie da się już cofnąć. Będę siedział tu z tobą ile tylko chcesz. Nie zostawię cię… -mówiłem. Serce mi się łamało, gdy ją taką widziałem. Mimo moich zapewnień, nie chciała pościć. Klękałem razem z nią tak przez kilka minut, ludzie wciąż wpatrywali się w nas. Tak naprawdę w ogóle mnie to nie obchodziło…
Jest kolejny! Dziękuje za te cudowne komentarze, które zostawiacie! CHCE ICH WĘCEJ! :* :D mam nadzieję, że rozdział się podoba, mimo, że jest taki krótki za co przepraszam! 
Dziękuję za to, że: ( cytując wasze komentarze)
·         Kochacie mnie, no kurwa kochacie,
·         Że kochacie moje rozdziały
·         Że jestem zajebista tak jak to opowiadanie
·         Że czytacie i kochacie
·         Że nie zdaję sobie sprawy że stworzyłam cudo
·         Nawet za to, że ryczycie
Przepraszam za błędy, nie miałam nawet czasu ich sprawdzić!
Kocham Was! Kocham za wasze komentarze, za to, że jesteście i czytacie! Jak widzę jakiś wasz spis, to ryj mi się cieszy, ze szczęścia mi się płakać chce. Naprawdę dziękuję, nawet nie wiecie jakie to dla mnie ważne!! <33 Jesteście najlepsze!!!
 Pisane przy: Bruno Mars-„When I was your man”, Justin Timberlake- „Mirror”

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział VI



         * Świat oczami Justina *
Nie odbiera telefonów! Co się z nią dzieję. Stałem zamyślony przed drzwiami jej domu i zastanawiałem się czy mam wejść. Powietrze było ciężkie, jakby zapowiadające jakąś tragedie. Zadzwoniłem dzwonkiem. Nic. Znowu zadzwoniłem. Nic. Zauważyłem, że drzwi są otwarte dlatego pozwoliłem sobie wejść. Usłyszałem cichy szloch. Co tu się kurwa dzieje? Podążałem za głosem, który doprowadził mnie do kuchni. Zobaczyłem tam Eris w takim stanie w jakim dawno nikogo nie widziałem. Cała zapłakana z podkrążonymi oczami próbowała napić się kawy, lecz trzęsące się dłonie nie pozwalały jej na to. Wystraszony i zdezorientowany podszedłem do niej i zapytałem:
- Cos się stało. Coś z Deyn?
- Nie jestem z nią najlepiej ale nie chodzi tu o nią. Jej rodzice…zginęli w wypadku wczoraj rano. – powiedziała i wybuchła płaczem. Matko! Nie wierze! Jeszcze wczoraj ich widziałem uśmiechniętych, a teraz już ich nie ma…Złapałem się za głowę i przeczesałem włosy ze zdenerwowania wypuszczając powietrze. Kurwa, wszystko się spieprzyło. Nie zwracając na nic uwagi pognałem biegiem po schodach do pokoju dziewczyny.  Wziąłem głęboki wdech i powoli otworzyłem drzwi. To co zobaczyłem to koszmar.
Deyn pozasłaniała wszystkie rolety w pokoju nie pozwalając nawet najmniejszemu promieniowi wlecieć do środka. Było ciemno i bardzo duszno. Na podłodze widać było tylko porozwalane ubrania i zdjęcia. Dziewczyna siedziała na parapecie ubrana w stare poszarpane dresy. Włosy upięte miała w kucyk, jednak wyglądała jakby nie czesała się kilka dni. Spoglądała na zasłonięte roletą okno i nic nie mówiła. Nie wiedziałem co mam robić. Zamknąłem drzwi i powolnym krokiem  ruszyłem w jej kierunku. Przedzierając się przez stertę jej rzeczy na mojej twarzy pojawił się strach i rozpacz. Próbowałem wyobrazić sobie co ona może teraz czuć, ale nie potrafiłem.  Usiadłem obok niej i nie wiedząc co powiedzieć położyłem dłoń na jej kolanie. Spojrzałem na jej twarz. Blada, z podpuchniętymi oczami, całymi czerwonymi i z mokrymi od łez policzkami. Serce mi się krajało gdy ją taką widziałem. Dziewczyna spoglądając ciągle w to samo miejsce ruszyła kolanem, chcąc by moja dłoń spadła.
- Nie dotykaj mnie. – powiedziała po chwili nawet na mnie nie spoglądając. W jej głosie można było wyczuć strach, żal i nieokreśloną rozpacz. Powiedziała to beż żadnych emocji, bez żadnego uczucia. Łza zakręciła mi się w oku i mimowolnie spłynęła po policzku.
- Deyn, tak mi przykro. – powiedziałem z łamiącym się głosem. Dziewczyna pozostawiła to bez odpowiedzi. Nie zwracała na mnie uwagi, nie ruszała się, wyglądała jakby nawet nie oddychała. W jej dłoni zauważyłem pogniecioną, mokrą od łez chusteczkę. Bez uczuć wycierała mokre policzki. Chciałem podejść, przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Okłamałbym ją…
- Deyn, jak mogę ci pomóc? – zapytałem przysuwając się do niej. Po raz pierwszy spojrzała się na mnie. Wyglądała jak wrak człowieka, jak osoba bez duszy…
- Spierdalaj stąd i zostaw mnie w spokoju. – powiedziała bez uczuć i spojrzała ponownie w zakryte okno. Zabolało mnie to. Zabolało jak cholera, tym bardziej, że traktuję ją jak kogoś więcej niż przyjaciela. Wytarłem kolejną łzę i wstałem gotowy do wyjścia.
- Gdybyś czegoś potrzebowała. Dzwoń. – dodałem czekając na jej odpowiedź.
- Wyjdź. – skomentowała krótko wycierając kolejną łzę. Spełniłem jej prośbę, nie powinienem zostawiać jej teraz samej, ale co mogę zrobić. Powolnym krokiem ruszyłem na dół. Wszedłem do kuchni chcąc porozmawiać w Eris.
- Najszczersze kondolencje. – powiedziałem cicho. Kobieta spojrzała na mnie i złapała moją dłoń. Ręce miała trzęsące się, czerwone i zakryte żyłami. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się delikatnie. Kobieta zrobiła to samo. Przetarła policzki i ożywiona zapytała
- Może chcesz herbaty?
- Chętnie. – odpowiedziałem. Kobieta wstała, wstawiła wodę w czajniku i usiadła ponownie obok mnie.
- Justin mogłabym mieć do ciebie prośbę.
- Oczywiście.
- Muszę jutro jechać i załatwić wszystkie sprawy związane z pogrzebem i sprzedażą domu. Pogrzeb odbędzie się za dwa dni. Jeśli miałbyś czas, mógłbyś przyjść i pobyć trochę z Deyn. Nie chcę zostawiać jej samej, boję się, że zrobi coś głupiego. Mnie nawet nie chce wpuścić do pokoju.
- Ależ oczywiście, bez żadnego problemu. Czyli Deyn zamieszka z Panią?
- Przecież nie oddam jej do domu dziecka.
- Naturalnie. – powiedziałem zażenowany trochę moim pytaniem. Wiadome było, że ciotka jej nie zostawi.
                 * Oczami Deyn *
      Co ja bez nich zrobię? Nie dam rady! Jestem sama, co mi pozostało??
Łzy, których myślałam, że już nie mam, ciekły ciurkiem po moich policzkach. Ból w sercu nie ustępował. Spojrzałam na zdjęcie które od dłuższego czasu trzymałam w ręce. Przed oczami znowu pojawiły mi się obrazy z naszego życia. Zamknęłam oczy z bólu i próbując nie wydawać z siebie żadnych dźwięków, płakać… Nie umiem opisać, jak się czuje. To najgorsze co może spotkać człowieka. Strata ukochanych osób. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 23:05.
Wzięłam pieniądze i ukradkiem wymknęłam się z domu. Starałam zachowywać jak najciszej można, lecz nie mogłam przestać płakać, nawet jakbym bardzo tego chciała. Szłam chodnikiem, zastanawiając się co teraz będzie. Jestem zmęczona, nie spałam już przeszło 28 godzin, ale to najmniejszy problem. Twarz rodziców, jak na złość nie chciała zniknąć mi sprzed oczu. Skręciłam w pierwszą uliczkę, do otwartego 24/h supermarketu. Sciągając kaptur z głowy i wycierając łzy skierowałam się do stoiska z alkoholem. Nie chciałam tego, ale nie dawałam już rady. Wiem, że rodzice patrzą na mnie z góry i mówią „Co ona wyprawia”, ale nie mam już siły.
      * 5 godziny później *
Siedziałam w takiej pozycji jak wcześniej. Przytulona do butelki najlepszej dostępnej na rynku Wódki płakałam jak w transie. Była 4. Zresztą mało mnie obchodziło to która jest godzina i to, że powinnam spać. Usiadłam ze skrzyżowanymi nogami na podłodze przeglądając duży, brązowy album. Zdjęcie za zdjęciem, każde analizowałam i przypominałam sobie dokładnie ten moment. Nie pomogło, pogorszyło tylko mój stan.
Odkręciłam korek i zrobiłam dużego łyka prosto z butelki. Skrzywiłam się czując smak alkoholu, lecz po chwili uśmiechnęłam się czując jeszcze większe zawroty glowy.
- Ej, powiedzcie mi dlaczego mnie zostawiliście? Dlaczego? Aż taką złą córką byłam, aż tak mnie nie kochaliście? Nawet nie wiecie jak mi ciężko bez was. – mówiłam do zdjęcia, które trzymałam tuż przed swoją twarzą. Paplałam jąkając się, mówiłam to co mi leży na sercu.
   * 3 godziny później *
Usłyszałam kroki schodzącej cioci. Rozmawiała z kimś przez telefon. Usłyszałam słowa, których usłyszeć nie chciałam.
- Jak to nie może być otwarta? Aż tak są zmasakrowane.? – mówiła łamiącym się głosem. Wybuchłam płaczem upijając ostatniego już łyka alkoholu. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Po chwili ponownie usłyszałam kogoś kroki. Były coraz bliżej i bliżej, a mnie coraz mniej obchodziło to, że ktoś zobaczy, że piłam. Ten kręcący się świat, to niesamowite uczucie i ból który jakby zmalał… Drzwi otworzyły się i ujrzałam w nich Justina.
- Czego tu chcesz – warknęłam. Schowałam twarz w dłonie, licząc, że nie pozna mojego stanu.
- Deyn, dobrze się czujesz..?? Ty… ty piłaś! Śmierdzisz wódką na kilometr! – krzyknął i podleciał do mnie wyrywając mi butelkę z rąk.
- Nic nie rozumiesz! – krzyknęłam dławiąc się płaczem.
- To nie jest rozwiązanie. Jutro jest pogrzeb twoich rodziców, a ty chcesz iść na niego pijana!? – mówił oburzony. Uklęknął przede mną i objął moją twarz w dłonie, wpatrując mi się w oczy.
- Nawet nie wiesz co czuje. – mówiłam podtrzymując się go, kręcąca głowa ni pozwalała mi nawet na utrzymanie równowagi.
- Nie wiem, masz racje, ale staram się zrozumieć. Chce ci pomóc, jestem po twojej stronie.
- Justin. Straciłam osoby najważniejsze w moim życiu. Nie przeżyje tego. Serce mi pęka, ciągle widzę ich twarze przed oczami. Widzę nasze życie, szczęśliwe, a później wyobrażam sobie ten wypadek. Widzę jak umierają! Rozumiesz to Justin! Widzę śmierć moich rodziców! – mówiłam wybuchając płaczem! Chłopak przytulił mnie jak nigdy. Czułam, że cały się trzęsie. Byłam wtulona w jego klatkę piersiową i było mi tak dobrze, że chciałam żeby ta chwila trwała wiecznie. – Nie ma siły, chcę umrzeć, a ty mówiłeś, że wszystko będzie dobrze! Kłamałeś Justin! Oni zmarli przeze mnie to wszystko moja wina! Byłam niedobrą córką! – płakałam mu na ramieniu.
- Nawet nie waż się tak myśleć. Jesteś najwspanialszą osoba jaką kiedykolwiek poznałem! Rodzice cie kochali i byli z ciebie dumni, a ich śmierć to był wypadek, nie twoja wina! – mówił. Czułam jego łzy. Płakaliśmy razem…
 ___________________________________
Siema! Jest następny, ale pisany na szybko.! 
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale naprawdę nie miałam czasu. Teraz już mam wiec jutro nowy.! Długo się wahałam czy opisać pogrzeb rodziców, ale mam fajny pomysł, i chyba jednak napiszę o tym.
TAK WOGÓLE DO OSTATNIEGO ROZDZIAŁU BYŁO AŻ 10 KOMENTARZY!  Kocham was! Jesteście zajebiste, to wszystko robię dla was i z myślą o Was.
Komentujcie! Przebijmy te 10 komentarzy!
Pozdrawiam
~` Jula :* <3

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział V



 * Kilka dni później *
Te trzy dni z rodzicami minęły naprawdę cudownie. Nie mam pojęcia co im się odmieniło, ale jest genialnie! Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się z nimi bawiłam, ale wiem, że od tego momentu nie pozwolę znowu zniszczyć nam życia. Kocham ich nad wszystko i tak pozostanie, bez względu na okoliczności.
Może to dziwne, że siedemnastolatka bawiła się z rodzicami w Wesołym Miasteczku, że razem oglądali filmy, chodzili na plaże i się wygłupiali. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że ani razu nie zapaliłam. Jestem WOLNA, nareszcie! Teraz muszę tylko zadbać o siebie, rodzinę i o nasze stosunki. Co do Justina. Oczywiście, że się z nim widywałam! Kilka razy dziennie. Mój tata naprawdę go polubił, zwłaszcza gdy okazało się, że kibicuję tej samej drużynie football’owej. Zawsze z mamą się z nich śmiejemy, gdy we dwójkę siedzą przed telewizorem i z niecierpliwością wyczekują początku rozgrywek. Mama też go lubi, nie okazuje tego, ale jestem pewna w 50%, że nic do niego nie ma. Niestety, to co dobre szybko się kończy. Trzy najcudowniejsze dni mojego życia z najukochańszymi osobami minęły. Rodzice wracają do domu, ale zaraz po powrocie i tak wyjeżdżają do Niemiec, w jakiś biznesowych sprawach. Zastanawiałam się czy nie wrócić z nimi, ale muszę rozwiązać pewną sprawę. Może to chore, ale chyba zaczynam coś czuć do Justina. Nie wiem jak to nazwać, może „wyższy etap wyższej przyjaźni”? Nie mam pojęcia, czy to już miłość? Raczej, nie. Co nie zmienia faktu, że jest KIMŚ w moim życiu, że nie zapomnę o tym ile już razem przez te kilka dni przeszliśmy, ile dla mnie zrobił…Zawszę będę mu wdzięczna…


- Ok., jedźcie już! Wiem wszystko! – mówiłam śmiejąc się. Ponaglałam rodziców, aby pośpieszyli się, bo nie chciało mi się już słuchać ich bezsensownych morałów.
- Ale pamiętaj kochanie o tym, dobrze! Zawsze zastanów się kilka razy zanim się na coś zgodzisz! – mówiła poważnie mama.
- Marie uspokój się! Deyn, jest mądrą dziewczyną, wie co robi! – uspokajał mamę tata.
- Dziękuję, tato! – powiedziałam z naciskiem. Mężczyzna podszedł do mnie i mocno mnie do siebie przytulił, całując w czubek głowy.
- Kocham cię skarbie. – dodał ciszej, jakby chciał, żebym tylko ja to usłyszała. Mój ociec, jak każdy mężczyzna, miał problemy z wyznawaniem uczuć, toteż takie postępowanie bardzo mnie  zdziwiło. Odpowiedziałam mu tym samym i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Przez chwilę, poczułam się jak mała dziewczynka.
Tata wziął walizki i udał się w stronę samochodu, mama poszła za nim, ale ciągle jeszcze mówiła o tym co robią nastolatki w moim wieku, że chłopaki potrafią zawrócić w głowie, że mam mieć własny rozum. Reagowałam na to śmiechem, ale wiedziałam o kogo jej chodzi.  Stali już przed samochodem, gdy z domu wyłonił się Justin.
- Do zobaczenia Justin! Odwiedź nas kiedyś to razem pooglądamy mecze! – powiedział tata wsiadając do samochodu.
- Postaram się jak najszybciej! – odpowiedział uśmiechnięty chłopak.
- Do widzenia Justin. Deyn pamiętaj co ci mówiłam! Kochamy cię! – mówiła mama. Rodzice pomachali i odjechali z podjazdu. Odprowadziłam ich wzrokiem i ruszyłam za Justinem do domu. Zahaczyłam jeszcze o lodówkę i wyciągnęłam dwie puszki Coca-coli. Poszłam do salonu, usiadłam na kanapie obok chłopaka i podałam mu napój.
- Dzięki. Ej, wiesz co? Odnoszę wrażenie, ze twoja mama chyba za bardzo mnie nie lubi. – powiedział otwierając puszkę.
- Zdaje ci się. – odpowiedziałam, aby go uspokoić, lecz w głębi duszy odnosiłam takie samo wrażenie.
- Raczej nie. Patrzyła się na mnie jakbym chciał zgorszyć jej jedyną córkę. – mówił.
-  Po prostu się o mnie martwi, ona  zawsze tak ma. – mówiłam obojętnie wpatrując się w ekran telewizora. Tak w ogóle, jestem jej jedyną córką, a ty chcesz mnie zgorszyć. – powiedziałam z uśmiechem.
- No chyba nie. Dbam o ciebie jak o nikogo! – mówił zbulwersowany.
- Nie w ten sposób zgorszyć. – mówiłam śmiejąc się. Chyba nie załapał o co mi chodziło. – A gdybyś tak o mnie dbał, nie pozwoliłbyś żebym piła gazowany napój w taką pogodę. Mogę być chora – dodałam wskazując za okno, drażniąc się z nim. Pogoda była okropna. Niebo było szare i zbierało się na deszcz.
- Racja. Oddaj. – powiedział i wyrwał mi puszkę z rąk.
- Nie no, już jakoś się przemęczę. – powiedziałam z udawaną rezygnacją. Poczułam wibracje w kieszeni. Wyciągnęłam telefon i odczytałam wiadomość, od nikogo innego jak od mojej mamy.
 „ Deyn, pamiętaj – dzisiaj z ojcem wyjeżdżamy do Berlina! Lotem 10, samolotu MWA- 230K. Gdybyś miała jakieś problemy. DZWOŃ!”

Zaśmiałam się cicho i odpisałam jej:
„ Nie wiem do czego przyda mi się nazwa samolotu, którym lecicie, ale powtarzałaś mi to już z dziesięć razy.”

Rzuciłam telefon na pobliski fotel i zapytałam Justina:
- To co oglądamy?
- No nie wiem…Wczoraj były „Egzorcyzmy”, to dzisiaj…
- „Paranormal Activity” – dokończyłam za niego.
- Wyjęłaś mi te słowa z ust. – powiedział z uśmiechem.

Film był dość straszny, lecz leżąc na ramieniu Justina było mi tak wygodnie, że zamknęłam oczy totalnie się rozluźniając. Usnęłam…

- Oo Śpiąca Królewna! – powiedział chłopak, gdy tylko zauważył, że podniosłam się z jego ramienia przecierając oczy.
- Ile spałam?
- Z dobre trzy godziny. Nie chciałem cię budzić… - mówił.
- Wiadomości oglądasz? – zapytałam z uśmiechem, gdy tylko zorientowałam się na co spogląda.
- Dzięki temu wiem co dzieję się w kraju! – oznajmił. Zaśmiałam cicho i zrobiłam to co on. Prezenterka to młoda, atrakcyjna kobieta i zaczęłam podejrzewać, że Justin ogląda to tylko dla jej urody. Kobieta przerwała reportaż o wielkiej odwadze pewnego strażaka, aby nadać komunikat specjalny.
 „ Przed godziną, na obrzeżach Nowego Jorku miał miejsce straszny wypadek. W rzece „Ombre” policja zawiadomiona przez anonimowego świadka znalazła samochód, który prawdopodobnie wpadł do wody potrącony przez inny pojazd. Ofiarami są kobieta i mężczyzna, po 30-stce, lecz ich dokładne dane są nieznane.” – mówiła prezenterka. Na ekranie pojawiło się zdjęcie pojazdu, który wyglądał tak jak… samochód moich rodziców!!!
Nie, to niemożliwe!!! Usiadłam prosto, a w oczach pojawiły mi się łzy. Zaczęłam składać wszystko do kupy. Samochód taki jak nasz, kobieta i mężczyzna po 30-stce, przed NY! Pierwsza łza spłynęła mi po policzku, to co wtedy czułam…Nie umiem tego opisać. Siedziałam jak zamurowana. Chciałam wstać, coś zrobić, lecz nie mogłam. Słyszałam pytania chłopaka „ Deyn, co jest? Co się stało?”, lecz nie miałam siły, żeby odpowiadać, czułam się jak w innym świecie. Nagle poczułam skurcz w klatce piersiowej tak mocny jak najgorszy ból na świecie! Odruchowo złapałam się w bolące miejsce, wybuchając płaczem.
- To moi rodzice Justin. – w końcu powiedziałam. Nie zwracałam uwagi na jego odpowiedź, nawet na niego nie spojrzałam. Dopadłam do telefonu i z trzęsącymi się rękoma próbowałam wykręcić numer do mamy…nic, później do taty…nic. Wystraszona, wycierałam lecące coraz mocniej łzy. Modliłam się w myślach, żeby ktoś odebrał. Justin podszedł do mnie i równie zmartwiony zapytał:
- I co?
- Nic! – krzyknęłam. „Odbierz, odbierz! „ – powtarzałam. Nagle usłyszałam głos w słuchawce. TO MAMA! Czułam jak kamień spadł mi z serca! Zaczęłam płakać ze szczęścia nie wiedząc co mam powiedzieć.
- Deyn, cos się stało? Kochanie… - usłyszałam ten upragniony głos w słuchawce. Płakałam śmiejąc się jednocześnie. Justin, widząc moją reakcję zrozumiał co się stało. Uśmiechnął się i z ulgą usiadł na fotelu odchylając głowę do tyłu.
- Nie nic, coś mi się zdawało i musiałam zadzwonić. Miłej podróży, pozdrów tatę. Kocham was. – powiedziałam to najspokojniej i z największym uczuciem jakim potrafiłam.
- My też cię kochamy. Lecimy tam tylko na tydzień. – uspokoiła mnie mama. Nigdy z taką przyjemnością mi się jej nie słuchało.
- Kończę. Kocham Was.
- My ciebie też. – powiedziała i rozłączyła się. Spojrzałam na Justina i uśmiechnęłam się.
- Boże jakiego miałam stracha. – powiedziałam i głośno odetchnęłam. Chłopak wstał, podszedł do mnie mocno mnie przytulił i powiedział:
- Wszystko będzie dobrze…
     * Następnego dnia rano *
Otworzyłam oczy, ziewając. Pogoda była kopią wczorajszej. Nad Grey Valley pojawiły się szare, momentami czarne chmury, mówiące o „Gniewie Boga”. Wyglądało na to, że czeka nas burza. Nie przejęłam się tym, uśmiechnęłam się sama do siebie, myśląc jaką jestem szczęściarą. Wszystko nareszcie się układa. Powolnym krokiem ruszyłam do łazienki. Zrobiłam to co zawsze rano.
Wychodząc z pokoju podążałam za cudownym zapachem jajecznicy. Wchodząc do kuchni, poczułam jednak, że coś się stało. Widziałam to po zachowaniu cioci. Coś wisiało w powietrzu. Kobieta najwyraźniej nie zauważyła mnie, bo nie przerywała smażenia jajek. Usłyszałam  jednak głębokie oddechy i pociągnięcia nosem, które potwierdziły mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak. Eris rzuciła wszystko w złości i usiadła przy stole, chowając twarz w dłonie. Wyłoniłam się z cienia korytarza i podeszłam do niej dowiedzieć się co się stało. Nie miałam pojęcia. Może ma jakieś długi? Albo straciła pracę? Moi rodzice przecież samej jej z tym wszystkim nie zostawią. Pomożemy jej…
- Ciociu co się stało? – zapytałam obejmując ją ramieniem. Odpowiedziała mi cisza. W tym momencie usłyszałam głośny huk pioruna i pierwsze krople deszcze spływały po kuchennych oknach.
- Co się stało? – powtórzyłam pytanie już bardziej zdenerwowana. Kobieta podniosła się. Jej twarz wyglądała tak jakby nie przespała kilka nocy. Cała blada z podpuchniętymi powiekami i czerwonymi od płaczu oczami. Przetarła mokre policzki i wzięła głęboki wdech.
- Nie wiem jak ci mam to wytłumaczyć. Jak mam zacząć… - mówiła i ponownie wybuchła niepohamowanym płaczem. Serce mi się krajało jak ją taką widziałam…
- Najlepiej od początku…- skomentowałam.
- Twoi rodzice i ich ekipa z pracy wylecieli do Berlina w sprawach służbowych… - mówiła ociągając się.
- No i co? – ponaglałam ją.
- Tyle, że wczoraj była okropna pogoda. Ich samolot wpadł w turbulencje i…- mówiła. Spodziewałam się najgorszego. Moje oczy z każdym jej słowem stawały się większe, niedowierzałam w to co mówi…
- Nie, nie mów tego! – krzyknęłam. Oczy momentalnie mi się zaszkliły, sprawiając, że jej sylwetkę widziałam całą rozmazaną. Pierwsza obfita łza spłynęła po policzku. Ten moment pamiętam doskonale! Serce mi pękało, jakby ktoś mi je wyrwał i wyrzucił do śmieci. Ból który wtedy czułam jest nie do opisania. Chciałam krzyczeć, lecz szok jaki przeżyłam sparaliżował całe moje ciało. Sprawił, że nie mogłam się ruszyć.
- … oni zginęli. – dokończyła wybuchając płaczem. Miała nie kończyć! Słowa te odbijały się w mojej głowie jeszcze kilka razy, pogarszając moje poczucie. Straciłam rodziców! Osoby najważniejsze w całym moim życiu. Nawet się z nimi nie pożegnałam! Kłóciliśmy się przez dobre trzy lata! Teraz gdy wreszcie wszystko się poprawiło ich nie ma!? Nawet nie zdążyłam im powiedzieć jak bardzo, jak bardzo ich kocham! I już nigdy mam ich nie wiedzieć? Mam nie słyszeć ich głosu i tych banalnych rad? Wyzywałam ich od najgorszych, raniłam, wstyd się przyznać, ale nawet życzyłam im śmierci! A teraz? Czułam jak ulatuje ze mnie cała dusza. Zostaję tylko ciało. Całe nasze życie przeleciało mi przed oczami! Te dobre i złe chwile. Odechciało mi się żyć! Nie mam teraz nic! JESTEM SAMA!
W kuchni zapadła cisza. Zaczęłam płakać. Nie płakać – WYĆ! Poczułam cholerny ból w sercu, jakby ktoś wyrywał mi jego połowę. Taka teraz jestem  bez połowy serca! Uklęknęłam  w rogu pomieszczenia, skulona w kulkę. Jedną ręką trzymałam się za pulsująca głowę, drugą – trzymałam miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami miałam serce. Gdyby nie te cholerne słowa: „…oni zginęli”.
Twarz miałam całą w łzach. Chwila. To nie może być prawda! Nie oni! Nie moi rodzice! Wszyscy tylko nie oni. To musi być jakiś cholerny żart!!! Pospiesznie wstałam i grzebałam w kieszeni szukając telefonu. Wyciągnęłam go i z trzęsącymi się dłońmi wyszukałam w kontaktach numer taty. Kliknęłam. Nic.
-Obierzcie, do cholery. - krzyczałam
- Kochanie, nikt nie odbierze. – mówiła ciocia. NIE! Spróbowałam jeszcze raz tyle, że do mamy. Nic. Jeszcze raz. Znowu nic.
- Odbierzcie, proszę…- powiedziałam błagając. Nieopisany smutek pokonał gniew i zawładnął moim ciałem. Upuściłam telefon i z wielkimi oczyma wpatrywałam się w trzęsące się ręce. Kolejna fala łez opanowała moje ciało. Poczułam ból w okolicach oczu i już po chwili, niekontrolowanie wybuchłam szlochem. Mój płacz można było usłyszeć w każdym pokoju domu, prawdopodobnie nawet w ogrodzie.
- Nie! Dlaczego oni!? Czemu nie wziąłeś mnie!!? – krzyczałam przez łzy. Ciocia podeszła do mnie równie zapłakana. Przytuliła mnie mocno. Nie chciałam tego! Chciałam żeby to oni mnie przytulili! Tak mi tego brakowało! Teraz nigdy już nie poczuje ich dotyku. Nikt mnie już nie pocałuje w czoło, nikt nie wysłucha i pomoże…Odepchnęłam ją i pobiegłam do pokoju zamykając za sobą drzwi. To nie może być prawda! To jakiś cholerny żart! Nic mnie już nie trzyma na tym świecie! Zostaje mi się tylko zabić…
____________________________________________________________
Jak tam rozdział? Podoba się?
Przyznam szczerze, że gdy go pisałam łezka mi się zakręciła w oku. !
Następny prawdopodobnie jutro! :D
Macie może jakieś pomysły co zdarzy się dalej z Deyn? Piszcie!
Naprawdę cieszę się, gdy czytam komentarze gdzie piszecie, że jest to najlepszy blog jaki kiedykolwiek czytałyście, że nigdy go nie opuścicie. !Dobrze to słyszeć! Jesteście zajebiste! Jesteście moją inspiracją! LICZĘ NA SZCZERE OPINIE Z WASZEJ STRONY!
KOMENTUJCIE!

czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział IV



- Justin NIE! Nie rozumiesz, że nie mogę. Nie wytrzymam! Staram się to rzucić, ale to nie jest takie łatwe. Wiem, że źle robię, ale i tak jest coraz lepiej. W NY ćpałam i piłam. Staram się tego oduczyć, jest ciężko, ale dam radę. Papierosów też palę mniej. Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej. Nie przejmuj się, dam sobie radę. Jak już tak ci się wyżalam, to przyjechałam tu ze względu na rodziców. Mieli dosyć mojego zachowania, ja sama miałam siebie dosyć. Ale wreszcie zrozumiałam ilu ludzi skrzywdziłam, chcę z tym skończyć. To koniec…- dodałam ze łzami w oczach. Chłopak spojrzał na mnie i z niedowierzaniem powiedział:
- Teraz wszystko będzie dobrze! Pomogę ci…- powiedział i objął mnie ramieniem. Po przyjacielsku, teraz wiem, że mam wsparcie…
     * Następnego dnia *
- Deyn, masz jakieś plany na dzisiaj?! – zapytała ciocia, kładąc na talerz kolejnego naleśnika. Ja pochłaniając kilka na raz nie byłam w stanie dać jej odpowiedzi przez chwilę… Wreszcie, gdy przełknęłam, powiedziałam..
- Miałam wyjść gdzieś z Justinem, ale jeśli coś się stało, to mogę to odwołać…
- Nie! Absolutnie nic! Ale wiesz rozmawiałam wczoraj z twoimi rodzicami i powiedzieli, że chyba nas odwiedzą! I to nie tylko na chwilę, zostaną kilka dni! – oznajmiła. Widać było, że też cieszy się na wizytę brata. Na pewno tęskni, dawno się nie widzieli.
- To świetnie. – ucieszyłam się. – A o której będą?
- Tak szczerze, to nie mam pojęcia, ale znasz ich. Mogą wpaść nawet zaraz! – zaśmiałyśmy się. Nareszcie ich zobaczę, nie powiem, że nie, ale stęskniłam się za nimi.
Nie miałam planów na dzisiaj, chociaż Justin wczoraj coś wspominał, że chce mnie gdzieś zabrać.
Pogoda była niezmienna już od kilku dni. Upały niemiłosierne, pełno komarów i innych owadów, ale to są właśnie uroki lata. Ubrana byłam najzwyczajniej w świecie. Podarte shorty, luźny T-shirt na ramiążkach z jakimś nadrukiem, japonki i włosy jak zawsze rozpuszczone, ułożone w fale. Była 11, a ja z nudów ległam przed telewizorem. Z nogami na sofie i z dziwną miną przełączając kanały zastała mnie ciocia.
- Deyn, wychodzę. Wrócę za godzinkę, a gdyby rodzice przyjechali to dzwon – krzyczała od progu.
- Dobrze ciociu! – odpowiedziałam i usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Nareszcie sama! – pomyślałam. Leżałam sobie, próbując uporządkować sobie to wszystko w myślach, lecz usłyszałam dzwonek do drzwi!
- Ja pierdole! – wykrzykłam. Nie chciało mi się za bardzo wstawać, więc pozwoliłam, aby ten ktoś jeszcze chwilę poczekał. Nagle głos dzwonka ucichł, lecz nasilił się tupot stóp. Poznawałam te chody. To Justin. Brakowało tylko jego tradycyjnego już stękania.
- Deyn, czemu nie otwierasz?! Dzwonie i dzwonie i nic! Myślałem, że coś się stało! – wydzierał się na całe gardło. Usiadł z niewyraźną miną obok mnie, przy okazji ściągając moje nogi z oparcia sofy i kładąc je na swoich.
- Justin, wiesz, że właśnie włamałeś mi się do domu?! – powiedziałam spokojnie pstrykając coś w pilocie.
- Bardzo zabawne. To co dzisiaj robimy, bo jeśli nie masz pomysłu, to ja mogę coś zaproponować… - powiedział uradowany. Usiadłam prosto. Chłopak wyrwał mi pilota z rąk i włączył jakąś stacje muzyczną. Leciała jakaś smętna ballada.
- Weź wyłącz to gówno! – powiedziałam próbując nie słuchać tego szajsu i wyrywając mi pilota z rąk.
- Ooo nie!! Ale zaraz dostaniesz! Szajsu?! To jest szajas?! Ty się chyba w ogóle na muzyce nie znasz?!! – krzyknął zbulwersowany. Zaśmiałam się głośno, Justin zaraz za mną. Docinaliśmy sobie jeszcze tak przez chwilę, lecz po chwili odechciało nam się. Siedziałam wlampiając się w smutny ekran telewizora i nagle dopadła mnie, trudna do opanowania chęć sięgnięcia po papierosa. Jednak moja ostatni paczka została siłą skonfiskowana wczoraj nad jeziorkiem. Kurwa, co ja teraz zrobię. Ręce zaczęły mi się pocić, w głowie mi dudniło i każde słowo wypowiadane przez nieznane twarze w telewizji pogarszał mi humor. Postanowiłam zagrać strategicznie. Oparłam głowę o ramię chłopaka. Uśmiechnęłam się podstępnie sama do siebie i mimo jego wielkiego zdziwienia kontynuowałam.
- Justin… - mówiłam słodko.
- Tak, Deyn..? – odpowiedział z dość monotonnym tonem. Jego zdziwienie uleciało gdzieś, pstrykał tylko coś na pilocie.
- Justinkuu…- kontynuowałam jeszcze słodziej. No słodziej już nie mogłam!
- Tak, Deyn..? – powtórzył pytanie.
- Mam do ciebie sprawę. Tylko nie krzycz! To może być twój interes życia… - mówiłam. Spłynęło to po nim jak deszcz po szybie, więc zmieniłam taktykę. Położyłam głowę na jego nogach, wpatrując się w jego twarz. Chłopak spojrzał na mnie z góry i śmiejąc się, zapytał:
- Dowiem się dzisiaj, czego chcesz, czy muszę czekać do jutra? – uśmiechnęłam się sodko. Kiwłam mu palcem, żeby przybliżył się, bo muszę mu coś powiedzieć na ucho. Ciągle się śmiejąc zrobił to co mu kazałam. Złapałam go za kark, aby jeszcze bardziej go przybliżyć i wyszeptałam powoli:
- Justinku, daj mi jednego papieroska.
- Wiedziałem, że o to ci chodzi! Nie mam, już dawno je wywaliłem! – powiedział. Na początku widać było na jego twarzy zdenerwowanie, a nawet bym powiedziała, że złość. Później jednak emocje ustały. Chłopak nagle wstał gwałtownie, złapał mnie za ramiona i poprowadził w stronę wyjścia, nie mówiąc przy tym ani słowa.
    * Godzinę później *
- Justin, nawet mnie nie wkurwiaj! Nie pójdę tam! Chyba cię coś porządnie uderzyło w głowę, bo masz jakieś chore urojenia! – darłam się jak opętana, gdy tylko zauważyłam, gdzie jesteśmy. Staliśmy na parkingu przed jakimś budynkiem, z tego co mówił tu odbywają się te grupowe spotkania, gdzie ludzie rozmawiają o swoich problemach.
- Deyn, nie chcę ci zrobić na złość. To dla twojego dobra! Zależy mi na tobie i nie chce żebyś zniszczyła sobie życie! – trzymał mnie mocno za nadgarstki, a ja na daremnie próbowałam się wyrwać! Mówił to spokojnie, jakby recytował wiersz.
- Justin już jest dobrze, nie rozumiesz! Zmieniłam swoje życie, rzuciłam to wszystko. Nie wiem jak to zrobiłam, ale udało mi się, a ty zamiast się cieszyć to mi o tym wszystkim przypominasz! – krzyczałam, ale bardziej zmęczonym głosem. Chłopak poluźnił uścisk i spoglądał mi prosto w oczy.
- Deyn, jeszcze nie jest dobrze. Nie będzie dobrze do momentu kiedy na moje pytanie „Zapalisz?”, odpowiesz „Chyba cię pojebało. Nie palę”. – mówił z zaangażowaniem. Spojrzałam w jego oczy. Optymalnie się powiększyły i zaszły łzami. Czemu on to robi? – zadałam sobie pytanie. Teraz wszystko mi się pomieszało. To, co przez tyle czasu starałam się poukładać. Nie wiem nic. Zaczęłam płakać, mimo tego że rzadko mi się to zdarza. Justin przytulił mnie bardzo mocno i nie chciał wypuścić. Stałam bez sił z opuszczonymi rękoma podtrzymywana przez jego ciało. Trochę zamoczyłam mu bluzę, a niech ma a karę za to, że przyprowadził mnie tu bez mojej zgody!
- To idziemy ? – zapytałam cicho. Odpychając go od siebie. Chłopak spojrzał na mnie jeszcze raz, ponownie przytulił, złapał za rękę i wprowadził do środka.

Wszyscy zajęli miejsca. Miałam wrażenie, ze jestem obserwowana. W pomieszczeniu, w kółku było z piętnaście osób, nikogo w moim wieku, co sprawiało, że dziwnie się czułam. Justin siedział tuż obok, co chwilę na mnie spoglądając. Tyle jestem mu winna, nie wiem czy kiedyś się odwdzięczę. Nie znamy się przecież długo, zaledwie kilka dni, a on już zajął się mną jak siostrą. Jak przyjacielem. Czuję, jakbyśmy znali się od lat! Od momentu kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, on ciągle chce rozmawiać o mnie, ciągle chce wiedzieć więcej i więcej, a ja go zlewałam i traktowałam jak idiotę! Boże jaką jestem idiotką! Tyle ludzi w NY próbowało mnie zmienić – rodzicie, psycholog, nauczyciele – a udało to się jednemu siedemnastolatkowi. Zamyśliłam się, rozmowa już trwa…
- Jestem Tom. – powiedział wąsaty mężczyzna.
- Cześć Tom – odpowiedział zgodnie tłum.
- Mam 35 lat. Piję od dwudziestu. Przez mój nałóg straciłem rodzinę, dzieci, dom… - mówił ze łzami w oczach. Alkohol zrobił swoje, mężczyźnie łamał się głos, mówił niewyraźnie, brakowało mu słów. Ubrany był w stare dresy, a w prawej kieszeni bluzy widać było wystające piwo. – Gdy po pijaku napadłem na koleżankę z pracy, próbując ją… zgwałcić, zostałem wyrzucony z pracy. – zająknął się. Nie chciał tego mówić, bał się. Schował twarz w dłonie chowając łzy. Mężczyzna siedzący obok niego poklepał go lekko po ramieniu, pokazując współczucie. Na sali przez moment panowała cisza. Nagłe usłyszałam głos przewodniczki spotkania, która zmierzała w moim kierunku. Wystraszona spojrzałam na Justina, ten pokiwał twierdząco głową, jakby chciał mnie zachęcić do rozmowy.
- Teraz ty słoneczko. Przedstaw się. – powiedziała miło. Nabrałam powietrza  w płuca i powiedziałam:
- Jestem Deyn
- Cześć Deyn. – odpowiedział tłum. Byłam taka zestresowana, że nie wiedziałam jak mam to powiedzieć.
- Mam 17 lat, a od trzech piję alkohol, pale papierosy, czasami też…biorę narkotyki. Znaczy brałam…Wszystko się zmieniło, nie wiem jakiego olśnienia nagle doznałam, ale postanowiłam z tym skończyć. – rozkręcałam się powoli, było mi lepiej, jakoś tak lżej. – Z narkotykami i alkoholem poszło o dziwo łatwo, naprawdę…nie wiem jak mi się to udało, ale nie brakuję mi tego. Najgorzej z papierosami, ciągle czuje niedosyt. Ograniczyłam palenie do niecałej paczki dziennie, ale nie daje rady…

      *  Godzinę później *
- I co nie było tak źle? – zapytał Justin. Siedzieliśmy na chodniku przed moim domem zajadając piernika cioci, było o wiele chłodniej niż rano, ale i tak ciepło. Obok nas dzieci grały w klasy. Zauważyłam też kilka trzynastolatek, siedzących na ławce i gapiących się na Justina.
- Nie było fajnie. – mówiłam przeżuwając ostatni kawałek. – Dzięki, że mnie tam zabrałeś i przepraszam za to co wyrabiałam! – zaśmialiśmy się jednocześnie.
- Och, ciężko było cię okiełznać! – śmiał się z pełną buzią. Wytrzepałam z siebie okruchy i usiadłam po turecku przed chłopakiem. Justin po chwili zrobił to samo. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, aż w końcu zadałam dręczące mnie pytanie.
- Kiedy wracasz do Atlanty? – na jego twarzy pojawił się smutek.
- Nie wiem jeszcze. Chyba za trzy-cztery tygodnie. Nie uśmiecha mi się ciebie zostawiać. Ale nie mam wyboru. – mówił bawiąc się okularami, nie patrząc mi w oczy.
- Brakuje ci tego?
- Czego? – dopytywał się.
- Występowania, wywiadów, zdjęć, fanek…- wymieniał z uśmiechem.
- Występowania i fanek. Dobrze mi jest tak jak jest, z tobą… Każdego budzę się z nadzieją, że przed moim domem nie będzie kilku furgonetek wypełnionych paparazzi, i na razie to mi się udaję. Chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej, ale niestety tak nie będzie. – mówił ze smutkiem.
- Jesteś fajny wiesz? – powiedziałam nie po to, aby polepszyć u humor, ale powiedziałam to szczerze. On mówi co czuje to ja też mogę. Naprawdę cieszę się, że stanął na mojej drodze. Na razie wszystko idzie idealnie. Nie odczuwam tego, że jest jakąś tam gwiazdą, ale normalnym Justinem.
- No wiem. Każdy mi to powtarza! – zaśmiał się. – Cieszę się, że wtedy spytałaś o drogę, gdyby nie to, prawdopodobnie byśmy tu nie siedzieli.
- Nie miałam wyboru, musiałam spytać o drogę...
 * Dwie godziny później *
- Mama! Tata! - krzyczałam. Zostawiłam uśmiechniętego Justina samego i pobiegłam w stronę rodziców. Biegłam przez cały ogród, potykając się kilka razy. Ale co z tego! Do oczu cisnęły mi się łzy. Zachowuje się jak pięcioletnie dziecko -które, kilka dni mamusi i tatusia nie widziało i później wpada w szał. Na twarzach rodziców pojawił się uśmiech, gdy tylko zobaczyli swoją małą córeczkę. Dopadłam do rodziców starając się jednocześnie ich przytulić. 
- Ej mała starczy! Nie widzieliśmy się tylko kilka dni! - powiedział ucieszony tata śmiejąc się. Puściłam ich i zauważyłam podchodzącego Justina. Teraz wszystko zaczyna się układać! Pozbyłam się problemów, układa mi się z rodzicami! Oby tak już zostało!
- Mamo, tato to Justin, Justin Bieber - powiedział. Chłopak z przyjemnym uśmiechem przywitał się z każdym.
- Miło mi państwa poznać. - dodał.
- Justin to twój... - mówił tata. Wyczułam w jego głosie tradycyjne ojcowskie zamartwianie. Zaśmiałam się i powiedziałam
- ... kolega. Bardzo dobry kolega. - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Justina. Nasze oczy się spotkały i po raz pierwszy od momentu kiedy go spotkałam coś poczułam, coś więcej...
_________________________________________________________________
Jest kolejny! Dziękuje za wszystkie komentarze, naprawdę mi miło, ze tak wam się podoba.
Ten rozdział dedykuję wszystkim! Komentującym i tym nie komentującym! :) 
Anonim- piękny komentarz.! Nie masz się co dziwić, że zadedykowałam ci jeden z rozdziałów, jak ty tak mi dopingujesz! <3 Mam nadzieję, że i tym razem Was nie zawiodłam, ale mogę obiecać, że kolejny ( dodam jutro ) będzie jeszcze lepszy! Od razu uprzedzam, że wszystko się zmieni! Deyn zostanie wystawiona na próbę. Czyżby szykowała się kolejna tragedia, ciągnąca ją na dno??
JESZCZE JEDNO! 
Bardzo dziękuję Blogerce z bloga Believe <3 za pomoc w rozpowszechnianiu.!
jestembelieberproblem.blogspot.com
Swoją drogą UWIELBIAM twojego bloga! Zawsze, gdy na niego wchodzę i widzę to NIESAMOWITE zdjęcie Justina humor mi się polepsza! Zapraszam Was wszystkich na jej bloga! Komentujcie, na prawdę warto!