środa, 5 czerwca 2013

Rozdział III



Mały wstępik…
Dla JBbelieberPLL:* i Anonima. :*
Nie wiem czy czytałyście komentarze, który dodałam pod waszymi. Ten rozdział dedykuję WŁAŚNIE WAM, za te ciepłe słowa, których myślałam, że już nie doświadczę, dziękuję…
Myślałam, że nigdy nie rozpowszechnię tego bloga, że piszę tylko dla siebie. Kocham to i nie zamierzam przestać, mam tyle pomysłów! Dzięki wam (i zresztą dzięki wszystkim czytelniczkom ) chce mi się jeszcze bardziej!
To co napisałyście, że chce się czytać i czytać, że fajnie się zapowiada  to jak miód na moje serce!
Gdy zobaczyłam te komentarz to myślałam, że mi się zdaje, dzięki Bogu nie zdawało mi się! Możecie pomyśleć, że jestem głupia, że podniecam się dwoma komentarzami, ale to COŚ więcej. U mnie to jak piątka z matmy, a jadę na trójach.
JBbelieberPL i Anonim naprawdę dziękuję! Wchodźcie codziennie, polecajcie, komentujcie! Dziękuję :*
WIEDZCIE, ŻE TAK SAMO WDZIĘCZNA BĘDĘ ZA KAŻDY KOMENTARZ, ZA KAŻDE WEJŚCIE, POLECENIE BLOGA. KOCHAM WAS !
KOMENTUJCIE! CZYTAJCIE! 
Mam nadzieję, że i tym razem was nie zawiodę, chociaż do końca nie jestem zadowolona z opowiadania.
Pozdrawiam
~`Wasza Julia.
* Katie – 6 letnia siostra Justina, pojawi się w opowiadaniu.
_____________________________________________
Ciotka, ma ładny skromny domek. Jak na jedną osobę, był duży. Z dwoma balkonami. Ogródek miała śliczny! Pełen kolorowych róż. Weszłam do środka powolnym krokiem. Zapukałam, lecz nikt nie otwierał. Pukałam i pukałam, nic! Zimno się robiło, więc postanowiłam wejść. Otworzyłam skrzypiące drzwi i podążałam do światła. Niepewnie zaglądnęłam do kuchni. Zobaczyłam ciocie nieudolnie próbującą coś ugotować. Cała ubrudzona w mące i zajęta wypiekami nawet mnie nie zauważyła. Kaszlnęłam znacząco opierając się o drzwi. Kobieta odwróciła się w moją stronę. Jej radość była tak wielka, ze chyba uroniła łzę.
- Matko boska Deyn! Moje kochanie najukochańsze! Jak ja cię dawno nie widziałam! Rodzice dzwonili niedawno, opowiadali jak urosłaś! Aleś wypiękniała! Gotowa na żeniaczkę! – mówiła podekscytowana. Zaśmiałam się tylko, kocham ciocię. Wytarła ręce w fartuszek z nadrukiem „ I <3 NYC” i mocno mnie przytuliła. Czułam jej perfumy.
 ` * `
To cudowna kobieta. Jak byłam młodsza często tu bywałam, jeszcze jak żyli wuja i Adam…
Mąż Eris, wuja Adam i ich syn Jason zginęli 10 lat temu w wypadku samochodowym. Najgorsze jest to, że ciocia prowadziła, ale w żadnym stopniu to nie jej wina! Wracali od nas, z przyjęcia rocznicowego moich rodziców. Wuja i mały, wówczas 7-letni Jason zginęli na miejscu, Eris wylądowała w szpitalu. Zawsze obwiniała i pewnie będzie obwiniać siebie. Jej leczenie trwało niecałe 6 lat. Było naprawdę ciężko, ale dzięki Bogu jest lepiej. Nie wiem czym ciocia sobie zasłużyła. Zawsze mi powtarzała, że „Mój Jason byłby teraz w twoim wieku Deyn, razem byście się bawili”.
 ` * `
- Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć ciociu. – powiedziałam szczerze, chyba trochę się rozklejając. Rzuciłam torbę i walizkę i uścisłam kobietę.
- Oj, Deyn. Kochanie, leć do góry do pokoju, rozpakuj się ja wstawię placek i porozmawiamy. Jeśli zapomniałaś gdzie zawsze był twój pokój, przypominam – drugie drzwi na lewo – zaśmiała się. Wzięłam moje bagaże i wolny krokiem ruszyłam na górę. Mimo, że po tragedii minęło już 10 lat, ciocia nadal ma ich zdjęcia w tych samych miejscach, gdzie znajdowały się wcześniej.
Zgodnie z jej wskazówkami dotarłam do pokoju. Nic się nie zmieniło od czasu kiedy byłam mała. To samo wielkie łóżko wypchane poduszkami. To samo okno z moim ukochanym wielkim parapetem. Te same szafki i fioletowe ściany, nawet te same światełka choinkowe, które kiedyś przywiesiłam. Ten mięciutki dywan. JESTEM W DOMU! Zaśmiałam się do siebie i z ulgą ległam na łóżko.
Po około pięciu minutach odpoczynku wszystkie rzeczy schowałam po półek, laptopa ułożyłam na biurku, środki czystości do łazienki! Oo! Kolejny plus mieszkania z ciocią-własna łazienka! Z wielką wanną, umywalką, prysznicem, toaletą i wielkim lusterkiem.
Dom Eris nie był nowoczesny, był tradycyjny, ładny, czysty, NORMALNY.

Związałam włosy w nieudolnego koka, założyłam wełniany sweter, i czarne dresy. Telefon wpakowałam w kieszeń i podążając za zapachem upieczonego piernika zczłapałam się na dół.
- O jesteś kochanie! Zrobiłam gorącą czekoladę i ukroiłam placek. Chodź idziemy porozmawiać! Wszystko mi teraz opowiesz, nie uśniesz dopóki wszystkiego się nie dowiem! – zaśmiała się, ja razem z nią. Kobieta niosła dwa kubki i dwa kawałki ciastka przez cały dom, aż do wyjścia. Podążałam za nią. Doszłyśmy na miły krużganek wypełniony różnymi krzewami i odmianami róż. W małym pomieszczeniu, dookoła ogrodzonym szklanymi szybami stały dwa ciemne krzesła wyłożone miękkimi poduchami i jeden stolik.
Usiadłyśmy i spoglądając to na nie zatłoczoną ulicę, to na siebie zaczęłyśmy rozmowę.
- To opowiadaj Deyn, co tam u was słychać. Tak dawno się nie widzieliśmy. – mówiła upijając łyk czekolady. W słabym świetle jednej małej lampeczki, ledwo co było ją widać, lecz zmęczone podkrążone oczy postarzały ciocię o minimum 5 lat.
- No wiesz ciociu, stara bieda. – zaśmiałam się. – Wszystko w porządku. Naprawdę. Od wczoraj wszystko w porządku. Lepiej nie może być. – zakłopotałam się. Nie wiedziałam czy mam o tym wszystkim jej mówić, nawet nie chciałam, co by sobie o mnie pomyślała. Błądziłam w myślach, szukając innego tematu, lecz każdy wydawał się gorszy od poprzedniego.
- Deyn, skarbie. Widzę, że coś cię gryzie. Mów i to teraz. – powiedziała surowo, lecz po chwili się zaśmiała.
- Wiesz ciociu, miałam problemy. Ale nie przejmuj się, już jest wszystko w porządku. W porę zareagowałam, kończę z tym, już nigdy nie zacznę…- mówiłam podenerwowana. Musiałam zapalić, cała się trzęsłam.
- Ale o co chodzi? – dopytywała się.
- Popadłam w nałogi. – wydusiłam wreszcie z siebie. Usłyszałam głośne westchnienie. -
Teraz będzie już tylko lepiej…- dodałam.
       * Następnego dnia *
- Ciociu dasz mi wreszcie tą listę, bo zaraz mi wszystkie sklepy pozamykają! – mówiłam śmiejąc się i zakładając Vansy. Pogoda była cudowna, jak wczoraj. Ubrałam krótkie poszarpane spodenki, do tego top na ramiążkach, okulary i ukochane trampki. Włosy rozpuściłam. Jak zawsze ułożyły się w grube fale.
Gdy wreszcie dostałam całą listę zakupów, kasę i mapę, mogłam wyjść. Kilka razy błądziłam, ale dzięki wskazówkom miłych staruszek dotarłam do celu. Kupiłam wszystko i postanowiłam zafundować sobie wielkiego czekoladowego shake’a. Był genialny i jakby nie miał końca. Wchodziłam właśnie w ulicę domu cioci, gdy poczułam zderzenie z obiektem o nadnaturalnej masie. Czułam na sobie mojego Shake’a, zgubiłam okulary, a przed oczami pojawiły mi się różowe baranki. Usłyszałam znajomy mi już głos.
- Deyn, przepraszam cię. Nie wiedziałem, że ktoś tam będzie. Matko, żyjesz?? – pytał podenerwowany. Po glosie poznałam kto to, to Justin.
- Nie cieszę się z tego, że już nie wypije takiego zajebistego shake’a i że chyba oślepłam na jedno oko, ale wszystko jest w porządku. Nie  panikuj. – powiedziałam lekko zdenerwowana.
Justin zaśmiał się, nie wiem co go tak rozbawiło. Spojrzałam na niego „spod byka” i zbierając  wszystko z ziemi. Chłopak próbował załagodzić sytuacje pomagając, ale mało zdziałał.
- Jeśli mogę cię jakoś przeprosić…- mówił. Wstałam już całkiem. Dopiero teraz zauważyłam jak był ubrany. Miał fioletowe shorty i biały podkoszulek, włosy ułożone tak jak poprzedniego dnia.
- Nie, ty już dosyć zrobiłeś. – oznajmiłam i zaśmiałam się. – Cześć – rzuciłam na pożegnanie i ruszyłam w kierunku domu. Justin pobiegł za mną.
- Deyn, przepraszam. Zapraszam cię na shake’a jako rekompensatę za to co zrobiłem. – zatrzymałam się i odwróciłam w jego kierunku. Uśmiechnął się słodko czekając na moją reakcję.
- Na dwa! – powiedział podejrzliwie.
- Nawet na trzy! Ile tylko będziesz chciała! – zaśmiał się. – Umowa stoi? – zapytał.
- Stoi. – dodałam idąc w kierunku domu, podążył za mną.
- To tak o 18, kiedy słońce zacznie zachodzić. – mówił.
- A co. Jesteś jak wampir, wychodzisz dopiero po zmroku? – zaśmiałam się z własnego żartu. Justina też to rozbawiło. Doszliśmy do mojego domu w około pięć minut. Ciągle rozmawialiśmy, jadaczka mu się nie zamykała. Fajny chłopak, nie powiem, że nie. Miły bardzo.
- To do zobaczenia o 18! – krzyknął na pożegnanie, gdy wchodziłam do domu. Rzuciłam zakupy na stół, z myślą, że zaraz chwilę się położę, ale nie! Ciocia…
- Spotykasz się z nim? – zapytała ciekawska wychylając najpierw głowę, a później całe ciało zza drzwi. Zaśmiałam się cicho.
- Ciociu, proszę cię! Znamy się od wczoraj, to tylko kolega! – oznajmiłam.
- To o czym tak gawędziliście ? – zapytała podejrzliwie.
- O wszystkim. Ciociu, proszę, daj spokój! Idę do pokoju. Gdybyś coś potrzebowała daj znać! – oznajmiłam i biegiem udałam się do pokoju, aby uniknąć dalszych pytań. Usłyszałam tylko: Ach, te młode zakochani, nawet nie wiedzą kiedy….

Ocknęłam się o 17:30. Kurwa – pomyślałam. Podleciałam do lusterka w łazience i przerażona moim wyglądem oznajmiłam, że tak nie wyjdę. Chwila…co mi tak zależy! To tylko spotkanie, jedno niewinne spotkanie.
Ubrałam jasne rurki, czarne vansy i jakąś luźną bluzę. Włosy tradycyjnie rozpuściłam. Co się mam stroić. To tylko kumpel.
    * W tym samym czasie u Justina *
- Kurde Katie, zdecyduj się. Które? Jasne czy ciemne? – zapytałem podenerwowany. Mała siedziała na łóżku i z miną myśliciela pomagała mi wybrać spodnie.
- No te ciemne! – oznajmiła pokazując palcem.
- Jesteś pewna? – upewniłem się.
- Jestem. – podleciałem do niej i pocałowałem ją lekko w policzek. Uśmiechnęła się słodko i dodała: - Justin jesteś najlepszym bratem na świecie!
- No wiem, Katie. A ty najlepszą siostrą! – oznajmiłem. Wpadłem do szafy i zacząłem wybierać jakąś koszule. Chwila…co mi tak zależy? Tu tylko kumpela. Zdecydowałem, że założę bluzę. To tylko spotkanie, jedno niewinne spotkanie. Co się mam stroić. To tylko kumpela.
     * U Deyn *
- Ciociu wychodzę. – oznajmiłam. Wiedziałam, że zaraz pojawi się tysiąc pytań.
- Ale gdzie? Z kim? Po co? – nagle pojawiła się przede mną.
- Na shake’a z Justinem. Nie wiem kiedy wrócę, nie czekaj. – oznajmiłam i wyszłam. Nie wiem czemu, ale uśmiechałam się sama do siebie. Słońce już zachodziło. Niebo robiło się cudowne jak zawsze w tym miejscu.
 * Pół godziny później *
Szliśmy z Justinem przez drużkę prowadzącą do jego ulubionego miejsca w Grey Valley. Nie chciał zdradzić co to jest, gdzie i po co mnie tam prowadzi. Byłam bardzo ciekawa o co mu chodzi. Była już prawie 19, niebo było całkowicie zaciemnione, gdzieniegdzie pojawiały się świecące jasnym blaskiem gwiazdy. Szliśmy ocierając się o gałęzie drzew. Podążając za chłopakiem, który przez cały czas coś opowiadał, upijałam powoli raz czekoladowego, raz śmietankowego shake’a, tak postawił mi dwa, sama byłam mile zaskoczona. Wreszcie doszliśmy.  Moim oczom ukazał się mały stawik zarośnięty wysoką trawą. Dookoła były tylko olbrzymie drzewa, pełno krzewów i małe rozłożyste choinki. Na samym środku stawu była mała stojąca na wodzie altanka, prowadził do niej wąski drewniany most, miejscami przedziurawiony. Spoglądając w górę można była dostrzec granatowe niebo, ozdobione blaskiem księżyca w pełni.
- No ładnie tu. Jak wyczaiłeś to miejsce? – zapytałam rozglądając się dookoła.
- A nie wiem. Kiedyś trafiłem tu przypadkiem. O ile mi wiadomo do nikogo to nie należy, kiedyś miało to jakiegoś właściciela, ale dawno temu zmarł. Zawsze przychodzę tu, gdy chcę pobyć sam. – mówił oczarowany. Ruszył w kierunku altanki, ja zaraz za nim. Idąc przez ruszający się mostek, opowiadał jak kiedyś, jako małe dziecko wpadł przez przypadek do basenu i od tamtej pory panicznie boi się wody. Głośno się zaśmiałam słysząc tą historię.
- Nie śmiej się! To było straszne, jestem swoim własnym bohaterem, że odważyłem się tu przyjść i to z tak niezrównoważoną dziewczyną jak ty! – zaśmiał się ze swojego mało zabawnego żartu. Uderzyłam go lekko w ramię, na co on odpowiedział tym samym. Nie chcąc zaczynać bitwy nie zwróciłam na to uwagi. Doszliśmy do altanki. Usiedliśmy na jej brzegu z nogami zwisającymi ku wodzie.
- Teraz wreszcie możesz mi o sobie opowiedzieć. – powiedział zaciągając się swoim truskawkowym shake’em.
- A co chcesz wiedzieć – odpowiedziałam pytaniem spoglądając na niego spod grzywki.
- No wszystko. Gdzie mieszkasz, co tam robisz, jak wygląda twoje życie na co dzień. – zapytał.
- W Nowym Jorku, pochodzę z Kalifornii. Moje życie jest takie nudne, że nawet nie chce mi się o nim opowiadać. – uznałam. Spojrzałam w dal, w drzewa, zauważyłam gęstą mgłę, która zbliżając się w naszym kierunku pożerała wszystko co napotkała na swojej drodze.
- Ale ja lubię słuchać o nudnych rzeczach. – nalegał. Co mam pierwszemu koledze, takiemu, który serio chce się ze mną kolegować, powiedzieć że jestem narkomanem, alkoholikiem i palaczem!? Zdenerwowałam się, pogrzebałam chwile w kieszeni i wyciągnęłam nowo zakupioną paczkę papierosów i zapalniczkę. Chłopak patrzył na mnie w osłupieniu. Opakowałam, podpaliłam i zaciągnęłam się. Nerwy uleciały. Powoli wypuszczałam dym, czułam się jak w niebie.
- CO ty robisz? – zapytał obużony i jednocześnie jakby trochę zmartwiony chłopak.
- A nie widać? – zironizowałam.
- Widać, ale… weź to wyrzuć! – rozkazał mi. Napadł na mnie jak złodziej na drogi łańcuszek i próbował wyrwać papierosa.
- Bo co? – zapytałam broniąc się. Wreszcie wyrwał mi tego papierosa i wyrzucił prosto do wody. – Pojebało cię, wiesz co zrobiłeś?! – klnęłam wkurzona.
- Tak, ratuję cię od zachorowania. Nie będziesz palić! To był ostatni raz. – mówił dość poważnie. Zachowywał się jak moi rodzice. Poważny, ułożony, grzeczny.
- Niby kto mi zabroni? – zironizowałam.
- A niby ja! – powtórzył mój wyraz twarzy.
- To był twój ostatni papieros. Oddaj całą paczkę! – rozkazał.
- Chyba cię Bóg opuścił! –
- Deyn, oddaj!
- Justin NIE! Nie rozumiesz, że nie mogę. Nie wytrzymam! Staram się to rzucić, ale to nie jest takie łatwe. Wiem, że źle robię, ale i tak jest coraz lepiej. W NY ćpałam i piłam. Staram się tego oduczyć, jest ciężko, ale dam radę. Papierosów też palę mniej. Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej. Nie przejmuj się, dam sobie radę. Jak już tak ci się wyżalam, to przyjechałam tu ze względu na rodziców. Mieli dosyć mojego zachowania, ja sama miałam siebie dosyć. Ale wreszcie zrozumiałam ilu ludzi skrzywdziłam, chcę z tym skończyć. To koniec…- dodałam ze łzami w oczach. Chłopak spojrzał na mnie i z niedowierzaniem powiedział:
- Teraz wszystko będzie dobrze! Pomogę ci…- powiedział i objął mnie ramieniem. Po przyjacielsku, teraz wiem, że mam wsparcie…

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

cudowny rozdziaół, czekam na następny

Unknown pisze...

Prawdopodobnie już jutro !! :*

Wiktoria pisze...

O boże o boże o boże cudo cudo cudo <3 Kocham to po prostu <3 cieszę się że do mnie napisałaś i że zobaczyłam i przeczytałam twój blog <3333

Unknown pisze...

Twój też jest GENIALNY :) już w następnej notce (jutro) napomnę o Tobie :* Cieszę się, że moje wypociny podobają się doświadczonej blogerce! :* Miło usłyszeć takie słowa od eksperta! :*

Anonimowy pisze...

Jejkuuu! nie spodziewałam się tego że ten rozdział może być zadedykowany dla mnie :* dziękuję bardzooo :D :* omg! nawet nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś tym rozdziałem ;* nawet sprawdzałam czy pisząc o tym anonimie na początku to do mnie ale tam są tylko mój i jakiś inny i 2 twoje więc to nie może być pomyłam :D buhahah :D gadam jak najęta xd :D strasznie się cieszę dziękuję jeszcze raz :D db teraz może coś na temat rozdziału :D no więc taaak ... oczywiście tak jak przypuszczałam nie zawiodłam się na tobie :D rozdział świetny :D czekam na kolejny :D i bardzo dziękuję za poprawienie mi humoru tym dedykiem :D Monika :*:*:*:*:*:* <3

Unknown pisze...

Taką jak ty mi sprawiłaś swoim komentarzem! Znam to uczucie! :)
Zapraszam częściej! Mam nadzieję, że spełnię twoje wymagania!! :* <3 Właśnie dla takich osób jak TY pisze tego bloga.
To ja dziękuję .. :*

Prześlij komentarz

Mam nadzieję, że podobał Wam się rozdział? Jeśli tak. KOMENTUJECIE. To naprawdę niesamowite uczucie kiedy widzisz chociaż ten jeden komentarz. Od razu chce ci się pisać nowy rozdział!
Pozdrawiam :P
~`Julaa