czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział IV



- Justin NIE! Nie rozumiesz, że nie mogę. Nie wytrzymam! Staram się to rzucić, ale to nie jest takie łatwe. Wiem, że źle robię, ale i tak jest coraz lepiej. W NY ćpałam i piłam. Staram się tego oduczyć, jest ciężko, ale dam radę. Papierosów też palę mniej. Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej. Nie przejmuj się, dam sobie radę. Jak już tak ci się wyżalam, to przyjechałam tu ze względu na rodziców. Mieli dosyć mojego zachowania, ja sama miałam siebie dosyć. Ale wreszcie zrozumiałam ilu ludzi skrzywdziłam, chcę z tym skończyć. To koniec…- dodałam ze łzami w oczach. Chłopak spojrzał na mnie i z niedowierzaniem powiedział:
- Teraz wszystko będzie dobrze! Pomogę ci…- powiedział i objął mnie ramieniem. Po przyjacielsku, teraz wiem, że mam wsparcie…
     * Następnego dnia *
- Deyn, masz jakieś plany na dzisiaj?! – zapytała ciocia, kładąc na talerz kolejnego naleśnika. Ja pochłaniając kilka na raz nie byłam w stanie dać jej odpowiedzi przez chwilę… Wreszcie, gdy przełknęłam, powiedziałam..
- Miałam wyjść gdzieś z Justinem, ale jeśli coś się stało, to mogę to odwołać…
- Nie! Absolutnie nic! Ale wiesz rozmawiałam wczoraj z twoimi rodzicami i powiedzieli, że chyba nas odwiedzą! I to nie tylko na chwilę, zostaną kilka dni! – oznajmiła. Widać było, że też cieszy się na wizytę brata. Na pewno tęskni, dawno się nie widzieli.
- To świetnie. – ucieszyłam się. – A o której będą?
- Tak szczerze, to nie mam pojęcia, ale znasz ich. Mogą wpaść nawet zaraz! – zaśmiałyśmy się. Nareszcie ich zobaczę, nie powiem, że nie, ale stęskniłam się za nimi.
Nie miałam planów na dzisiaj, chociaż Justin wczoraj coś wspominał, że chce mnie gdzieś zabrać.
Pogoda była niezmienna już od kilku dni. Upały niemiłosierne, pełno komarów i innych owadów, ale to są właśnie uroki lata. Ubrana byłam najzwyczajniej w świecie. Podarte shorty, luźny T-shirt na ramiążkach z jakimś nadrukiem, japonki i włosy jak zawsze rozpuszczone, ułożone w fale. Była 11, a ja z nudów ległam przed telewizorem. Z nogami na sofie i z dziwną miną przełączając kanały zastała mnie ciocia.
- Deyn, wychodzę. Wrócę za godzinkę, a gdyby rodzice przyjechali to dzwon – krzyczała od progu.
- Dobrze ciociu! – odpowiedziałam i usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Nareszcie sama! – pomyślałam. Leżałam sobie, próbując uporządkować sobie to wszystko w myślach, lecz usłyszałam dzwonek do drzwi!
- Ja pierdole! – wykrzykłam. Nie chciało mi się za bardzo wstawać, więc pozwoliłam, aby ten ktoś jeszcze chwilę poczekał. Nagle głos dzwonka ucichł, lecz nasilił się tupot stóp. Poznawałam te chody. To Justin. Brakowało tylko jego tradycyjnego już stękania.
- Deyn, czemu nie otwierasz?! Dzwonie i dzwonie i nic! Myślałem, że coś się stało! – wydzierał się na całe gardło. Usiadł z niewyraźną miną obok mnie, przy okazji ściągając moje nogi z oparcia sofy i kładąc je na swoich.
- Justin, wiesz, że właśnie włamałeś mi się do domu?! – powiedziałam spokojnie pstrykając coś w pilocie.
- Bardzo zabawne. To co dzisiaj robimy, bo jeśli nie masz pomysłu, to ja mogę coś zaproponować… - powiedział uradowany. Usiadłam prosto. Chłopak wyrwał mi pilota z rąk i włączył jakąś stacje muzyczną. Leciała jakaś smętna ballada.
- Weź wyłącz to gówno! – powiedziałam próbując nie słuchać tego szajsu i wyrywając mi pilota z rąk.
- Ooo nie!! Ale zaraz dostaniesz! Szajsu?! To jest szajas?! Ty się chyba w ogóle na muzyce nie znasz?!! – krzyknął zbulwersowany. Zaśmiałam się głośno, Justin zaraz za mną. Docinaliśmy sobie jeszcze tak przez chwilę, lecz po chwili odechciało nam się. Siedziałam wlampiając się w smutny ekran telewizora i nagle dopadła mnie, trudna do opanowania chęć sięgnięcia po papierosa. Jednak moja ostatni paczka została siłą skonfiskowana wczoraj nad jeziorkiem. Kurwa, co ja teraz zrobię. Ręce zaczęły mi się pocić, w głowie mi dudniło i każde słowo wypowiadane przez nieznane twarze w telewizji pogarszał mi humor. Postanowiłam zagrać strategicznie. Oparłam głowę o ramię chłopaka. Uśmiechnęłam się podstępnie sama do siebie i mimo jego wielkiego zdziwienia kontynuowałam.
- Justin… - mówiłam słodko.
- Tak, Deyn..? – odpowiedział z dość monotonnym tonem. Jego zdziwienie uleciało gdzieś, pstrykał tylko coś na pilocie.
- Justinkuu…- kontynuowałam jeszcze słodziej. No słodziej już nie mogłam!
- Tak, Deyn..? – powtórzył pytanie.
- Mam do ciebie sprawę. Tylko nie krzycz! To może być twój interes życia… - mówiłam. Spłynęło to po nim jak deszcz po szybie, więc zmieniłam taktykę. Położyłam głowę na jego nogach, wpatrując się w jego twarz. Chłopak spojrzał na mnie z góry i śmiejąc się, zapytał:
- Dowiem się dzisiaj, czego chcesz, czy muszę czekać do jutra? – uśmiechnęłam się sodko. Kiwłam mu palcem, żeby przybliżył się, bo muszę mu coś powiedzieć na ucho. Ciągle się śmiejąc zrobił to co mu kazałam. Złapałam go za kark, aby jeszcze bardziej go przybliżyć i wyszeptałam powoli:
- Justinku, daj mi jednego papieroska.
- Wiedziałem, że o to ci chodzi! Nie mam, już dawno je wywaliłem! – powiedział. Na początku widać było na jego twarzy zdenerwowanie, a nawet bym powiedziała, że złość. Później jednak emocje ustały. Chłopak nagle wstał gwałtownie, złapał mnie za ramiona i poprowadził w stronę wyjścia, nie mówiąc przy tym ani słowa.
    * Godzinę później *
- Justin, nawet mnie nie wkurwiaj! Nie pójdę tam! Chyba cię coś porządnie uderzyło w głowę, bo masz jakieś chore urojenia! – darłam się jak opętana, gdy tylko zauważyłam, gdzie jesteśmy. Staliśmy na parkingu przed jakimś budynkiem, z tego co mówił tu odbywają się te grupowe spotkania, gdzie ludzie rozmawiają o swoich problemach.
- Deyn, nie chcę ci zrobić na złość. To dla twojego dobra! Zależy mi na tobie i nie chce żebyś zniszczyła sobie życie! – trzymał mnie mocno za nadgarstki, a ja na daremnie próbowałam się wyrwać! Mówił to spokojnie, jakby recytował wiersz.
- Justin już jest dobrze, nie rozumiesz! Zmieniłam swoje życie, rzuciłam to wszystko. Nie wiem jak to zrobiłam, ale udało mi się, a ty zamiast się cieszyć to mi o tym wszystkim przypominasz! – krzyczałam, ale bardziej zmęczonym głosem. Chłopak poluźnił uścisk i spoglądał mi prosto w oczy.
- Deyn, jeszcze nie jest dobrze. Nie będzie dobrze do momentu kiedy na moje pytanie „Zapalisz?”, odpowiesz „Chyba cię pojebało. Nie palę”. – mówił z zaangażowaniem. Spojrzałam w jego oczy. Optymalnie się powiększyły i zaszły łzami. Czemu on to robi? – zadałam sobie pytanie. Teraz wszystko mi się pomieszało. To, co przez tyle czasu starałam się poukładać. Nie wiem nic. Zaczęłam płakać, mimo tego że rzadko mi się to zdarza. Justin przytulił mnie bardzo mocno i nie chciał wypuścić. Stałam bez sił z opuszczonymi rękoma podtrzymywana przez jego ciało. Trochę zamoczyłam mu bluzę, a niech ma a karę za to, że przyprowadził mnie tu bez mojej zgody!
- To idziemy ? – zapytałam cicho. Odpychając go od siebie. Chłopak spojrzał na mnie jeszcze raz, ponownie przytulił, złapał za rękę i wprowadził do środka.

Wszyscy zajęli miejsca. Miałam wrażenie, ze jestem obserwowana. W pomieszczeniu, w kółku było z piętnaście osób, nikogo w moim wieku, co sprawiało, że dziwnie się czułam. Justin siedział tuż obok, co chwilę na mnie spoglądając. Tyle jestem mu winna, nie wiem czy kiedyś się odwdzięczę. Nie znamy się przecież długo, zaledwie kilka dni, a on już zajął się mną jak siostrą. Jak przyjacielem. Czuję, jakbyśmy znali się od lat! Od momentu kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, on ciągle chce rozmawiać o mnie, ciągle chce wiedzieć więcej i więcej, a ja go zlewałam i traktowałam jak idiotę! Boże jaką jestem idiotką! Tyle ludzi w NY próbowało mnie zmienić – rodzicie, psycholog, nauczyciele – a udało to się jednemu siedemnastolatkowi. Zamyśliłam się, rozmowa już trwa…
- Jestem Tom. – powiedział wąsaty mężczyzna.
- Cześć Tom – odpowiedział zgodnie tłum.
- Mam 35 lat. Piję od dwudziestu. Przez mój nałóg straciłem rodzinę, dzieci, dom… - mówił ze łzami w oczach. Alkohol zrobił swoje, mężczyźnie łamał się głos, mówił niewyraźnie, brakowało mu słów. Ubrany był w stare dresy, a w prawej kieszeni bluzy widać było wystające piwo. – Gdy po pijaku napadłem na koleżankę z pracy, próbując ją… zgwałcić, zostałem wyrzucony z pracy. – zająknął się. Nie chciał tego mówić, bał się. Schował twarz w dłonie chowając łzy. Mężczyzna siedzący obok niego poklepał go lekko po ramieniu, pokazując współczucie. Na sali przez moment panowała cisza. Nagłe usłyszałam głos przewodniczki spotkania, która zmierzała w moim kierunku. Wystraszona spojrzałam na Justina, ten pokiwał twierdząco głową, jakby chciał mnie zachęcić do rozmowy.
- Teraz ty słoneczko. Przedstaw się. – powiedziała miło. Nabrałam powietrza  w płuca i powiedziałam:
- Jestem Deyn
- Cześć Deyn. – odpowiedział tłum. Byłam taka zestresowana, że nie wiedziałam jak mam to powiedzieć.
- Mam 17 lat, a od trzech piję alkohol, pale papierosy, czasami też…biorę narkotyki. Znaczy brałam…Wszystko się zmieniło, nie wiem jakiego olśnienia nagle doznałam, ale postanowiłam z tym skończyć. – rozkręcałam się powoli, było mi lepiej, jakoś tak lżej. – Z narkotykami i alkoholem poszło o dziwo łatwo, naprawdę…nie wiem jak mi się to udało, ale nie brakuję mi tego. Najgorzej z papierosami, ciągle czuje niedosyt. Ograniczyłam palenie do niecałej paczki dziennie, ale nie daje rady…

      *  Godzinę później *
- I co nie było tak źle? – zapytał Justin. Siedzieliśmy na chodniku przed moim domem zajadając piernika cioci, było o wiele chłodniej niż rano, ale i tak ciepło. Obok nas dzieci grały w klasy. Zauważyłam też kilka trzynastolatek, siedzących na ławce i gapiących się na Justina.
- Nie było fajnie. – mówiłam przeżuwając ostatni kawałek. – Dzięki, że mnie tam zabrałeś i przepraszam za to co wyrabiałam! – zaśmialiśmy się jednocześnie.
- Och, ciężko było cię okiełznać! – śmiał się z pełną buzią. Wytrzepałam z siebie okruchy i usiadłam po turecku przed chłopakiem. Justin po chwili zrobił to samo. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, aż w końcu zadałam dręczące mnie pytanie.
- Kiedy wracasz do Atlanty? – na jego twarzy pojawił się smutek.
- Nie wiem jeszcze. Chyba za trzy-cztery tygodnie. Nie uśmiecha mi się ciebie zostawiać. Ale nie mam wyboru. – mówił bawiąc się okularami, nie patrząc mi w oczy.
- Brakuje ci tego?
- Czego? – dopytywał się.
- Występowania, wywiadów, zdjęć, fanek…- wymieniał z uśmiechem.
- Występowania i fanek. Dobrze mi jest tak jak jest, z tobą… Każdego budzę się z nadzieją, że przed moim domem nie będzie kilku furgonetek wypełnionych paparazzi, i na razie to mi się udaję. Chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej, ale niestety tak nie będzie. – mówił ze smutkiem.
- Jesteś fajny wiesz? – powiedziałam nie po to, aby polepszyć u humor, ale powiedziałam to szczerze. On mówi co czuje to ja też mogę. Naprawdę cieszę się, że stanął na mojej drodze. Na razie wszystko idzie idealnie. Nie odczuwam tego, że jest jakąś tam gwiazdą, ale normalnym Justinem.
- No wiem. Każdy mi to powtarza! – zaśmiał się. – Cieszę się, że wtedy spytałaś o drogę, gdyby nie to, prawdopodobnie byśmy tu nie siedzieli.
- Nie miałam wyboru, musiałam spytać o drogę...
 * Dwie godziny później *
- Mama! Tata! - krzyczałam. Zostawiłam uśmiechniętego Justina samego i pobiegłam w stronę rodziców. Biegłam przez cały ogród, potykając się kilka razy. Ale co z tego! Do oczu cisnęły mi się łzy. Zachowuje się jak pięcioletnie dziecko -które, kilka dni mamusi i tatusia nie widziało i później wpada w szał. Na twarzach rodziców pojawił się uśmiech, gdy tylko zobaczyli swoją małą córeczkę. Dopadłam do rodziców starając się jednocześnie ich przytulić. 
- Ej mała starczy! Nie widzieliśmy się tylko kilka dni! - powiedział ucieszony tata śmiejąc się. Puściłam ich i zauważyłam podchodzącego Justina. Teraz wszystko zaczyna się układać! Pozbyłam się problemów, układa mi się z rodzicami! Oby tak już zostało!
- Mamo, tato to Justin, Justin Bieber - powiedział. Chłopak z przyjemnym uśmiechem przywitał się z każdym.
- Miło mi państwa poznać. - dodał.
- Justin to twój... - mówił tata. Wyczułam w jego głosie tradycyjne ojcowskie zamartwianie. Zaśmiałam się i powiedziałam
- ... kolega. Bardzo dobry kolega. - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Justina. Nasze oczy się spotkały i po raz pierwszy od momentu kiedy go spotkałam coś poczułam, coś więcej...
_________________________________________________________________
Jest kolejny! Dziękuje za wszystkie komentarze, naprawdę mi miło, ze tak wam się podoba.
Ten rozdział dedykuję wszystkim! Komentującym i tym nie komentującym! :) 
Anonim- piękny komentarz.! Nie masz się co dziwić, że zadedykowałam ci jeden z rozdziałów, jak ty tak mi dopingujesz! <3 Mam nadzieję, że i tym razem Was nie zawiodłam, ale mogę obiecać, że kolejny ( dodam jutro ) będzie jeszcze lepszy! Od razu uprzedzam, że wszystko się zmieni! Deyn zostanie wystawiona na próbę. Czyżby szykowała się kolejna tragedia, ciągnąca ją na dno??
JESZCZE JEDNO! 
Bardzo dziękuję Blogerce z bloga Believe <3 za pomoc w rozpowszechnianiu.!
jestembelieberproblem.blogspot.com
Swoją drogą UWIELBIAM twojego bloga! Zawsze, gdy na niego wchodzę i widzę to NIESAMOWITE zdjęcie Justina humor mi się polepsza! Zapraszam Was wszystkich na jej bloga! Komentujcie, na prawdę warto!

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

super

Wiktoria pisze...

Cudowny rozdział . Strasznie podoba mi się twoje opowiadanie . Tak strasznie ,, wciąga ,, , że po prostu więcej chce <333333
Nie mogę się doczekać nn <33
+ dziękuję<333

Anonimowy pisze...

Łaaaaaaał :D ten blog jest najlepszy jaki kiedykolwiek czytałam xD a czytałam ich naprawdę wieleee :D jestem ciekawa co stanie się w następnym rozdziale ;] czekam, czekam :D aa i jeszcze jedno :D jak na razie nie zapowiada się żebym opuściła tego bloga :D :*

Unknown pisze...

Dziewczyny jesteście najlepsze! To cudowne uczucie wiedząc, że będziecie tu do końca ( mam taką nadzieję ) i że razem to zrobimy! Następny rozdział JUŻ JUTRO!

Prześlij komentarz

Mam nadzieję, że podobał Wam się rozdział? Jeśli tak. KOMENTUJECIE. To naprawdę niesamowite uczucie kiedy widzisz chociaż ten jeden komentarz. Od razu chce ci się pisać nowy rozdział!
Pozdrawiam :P
~`Julaa